Autor: Johnny

Kategoria nadrzędna
Avatar

Młody i ambitny wielbiciel gier. W przeszłości zajmował się tłumaczeniami, edycją grafiki, tworzeniem interaktywnych czapek z filcu i graniem w FIFĘ (aż do pewnej porażki i zawieszenia kariery). Choć życie spędził w mat-fizach, nie przeszkodziło mu to zasłynąć w arhn.eu korektami, szybko zaczął również pisać własne teksty, newsy, by w późniejszym okresie stać się "tym gościem od wszystkiego". Lubi wierzyć, że wszystko pójdzie po jego myśli.

Każdy z istotnych sportów świata jest więc co roku inspiracją dla jednej gry, a te najpopularniejsze bywają rozchwytywane na tyle, że ich symulacje tworzy kilku producentów. Hokej, krykiet, baseball, koszykówka, golf, tenis, sztuki walki czy wreszcie piłka nożna – każdy z fanów tych sportów może rok w rok zanurzyć się w odsłonie gry z nowym numerkiem w nazwie.

Zadanie z pewnością nie było łatwe. A Crack in Time – poprzednia prawowita odsłona serii – podniosła poprzeczkę bardzo wysoko zarówno jeśli chodzi o grafikę, jak i mechanikę rozgrywki. Wydaje się jednak, że cztery lata przerwy między tamtą częścią a Ratchet and Clank: Nexus wystarczyły, by twórcy mogli nabrać odpowiedniego dystansu i dopracować nowe, świetne pomysły.

Powyższą tezę wysuwam na podstawie mojego obcowania z A-Men 2 – strategiczno-zręcznościową grą autorstwa polskiego studia Bloober Team. Początkowo wyglądała jak prosta, przyjemna platformówka z rysowaną grafiką 2D. Wkrótce jednak przekonałem się o ukrytych w niej pokładach trudności, która sprawia, że nasz mózg rozgrzewa się do czerwoności.

Po sześciu latach wojny z Kolechią Arstotzka wreszcie odzyskała swoją połowę przygranicznego miasta Grestin. Ministerstwo Kontroli Granicznej podjęło trudną decyzję o otwarciu w nim przejścia. Przeprowadzono loterię i to właśnie nasz bohater został wybrany na celnika w punkcie odprawy paszportowej w Grestinie. Natychmiast przyjeżdża z rodziną do miasta z dotychczasowego domu w Nirsku i wprowadza się do mieszkania najniższej, ósmej klasy. Swoją pracę zaczyna o szóstej rano.

Gears of War: Judgement, serie Dead Island, Call of Juarez i Wiedźmin – wszystkie te gry łączą dwa aspekty. Po pierwsze zagrywają się w nie i zachwalają je, z drobnymi wyjątkami, odbiorcy z całego świata. Po drugie zostały stworzone przez polskie studia. Ale Polska nie zawsze liczyła się na światowym rynku gier wideo. Jeszcze na początku XXI wieku mogliśmy pochwalić się co najwyżej Kangurkiem Kao.

Pisanie recenzji gier niezależnych to niełatwe zadanie. Z jednej strony chciałoby się zrobić to jak najrzetelniej, bez pomijania szczegółów, nawet jeśli miałyby obniżyć końcowy werdykt. Z drugiej jednak chciałoby się zlitować nad dziełem małego, raczkującego jeszcze studia i przymknąć oko na błędy, twierdząc, że to kwestia nabrania doświadczenia.

Są takie chwile, kiedy nie mamy czasu lub po prostu jesteśmy zbyt zmęczeni, by angażować się w gry z rozbudowaną fabułą i chcemy po prostu oddać się jakiejś niewymagającej skupienia rozgrywce. Wybór gatunku jest w tym momencie absolutnie dowolny, jednak ja, jako że za młodu zagrywałem się w Pontifeksa, postanowiłem dać szansę Bridge Project – produkcji Caipirinha Games wydanej w Polsce przez IQ Publishing.