Gdy kilka lat temu prorokowałem, że obszerne dyski twarde i ciągłe aktualizowanie sprzętu w naszych domowych komputerach mogą wkrótce odejść do lamusa, ludzie pukali się z niedowierzaniem w czoło. “Praca w chmurze? Przechowywanie danych w internecie zamiast dysku? Może za 20 lat.”, mówili. Dziś trzymamy zdjęcia na Picasie, ważne pliki z Dropboksa natychmiastowo synchronizują się na wszystkich naszych komputerach, filmów szukamy na Youtube, muzyki słuchamy prosto ze Spotify, Google prezentuje nam pierwszego laptopa stworzonego z myślą o chmurze, a dokumenty bez problemu zapisujemy i odczytujemy poprzez Google Docs. Dziś już nikogo nie dziwi, że wszystko znaleźć i przechować można w internecie. Co jednak z najbardziej zasobożernymi aplikacjami – Grami? Do niedawna granie w najnowsze tytuły bez ściągania, instalacji i potężnego komputera wydawało się niemożliwe. Do niedawna, ponieważ na scenie pojawił się OnLive.
Crysis na iPhonie
Twórcy systemu zapowiadają rewolucję. Koniec z kupowaniem sprzętu po to, by sprostać wymaganion gier. Koniec z instalacjami, żonglowaniem płytami i kończącym się miejscem na dysku, patchowaniem i utratą zapisanych gier. OnLive, zwany “zabójcą konsol” to pierwsza na świecie (a przynajmniej pierwsza na taką skalę) usługa przesyłania gier w czasie rzeczywistym, która w teorii zadziałać może nawet na twoim telefonie komórkowym.
Co to znaczy? Jak to działa?
Dotychczasowo, by uruchomić grę na swoim komputerze, wykonać trzeba było kilka kroków. Kupujemy grę, instalujemy, uruchamiamy i gramy. To nasz komputer zajmował się dla nas przetwarzaniem kodu – miliardami obliczeń na sekundę, których efektem był wyświetlany na ekranie obraz. Im bardziej skomplikowana gra, tym więcej obliczeń, a co za tym idzie, wymaga tym potężniejszego komputera. OnLive walczy z tym problemem eliminując z równania najsłabsze ogniwo: nasz komputer!
Najłatwiej to chyba zobrazować porównując OnLive do Youtube. Uruchamiając grę w OnLive łączymy się z serwerem usługi, który zamiast ściągać tytuł na nasze urządzenie, wysyła nam wideo z gry generowane w czasie rzeczywistym. To właśnie serwery OnLive zajmują się uruchamianiem i obsługą gier oraz przechowywaniem zapisów, odciążając w ten sposób nasz sprzęt. W teorii technologia ta nie ma limitu. Na średniej klasy domowym komputerze uruchomić można najnowsze tytuły na najwyższych detalach. W dodatku, niezależnie od rozwoju technologii, już nigdy nie powinniśmy musieć martwić się o wymagania sprzętowe – serwery OnLive aktualizowane mają być tak, by zawsze bez problemu odtwarzać nawet najnowsze produkcje. W praktyce jednak na jakość grania wpływać będzie też wiele innych czynników. Najważniejszym z nich jest nasze łącze internetowe.
Łyżka dziegciu
Ponieważ streamowanie gier oznacza, że gramy de facto na komputerze oddalonym od nas nawet o setki kilometrów, stabilne i dobre połączenie z internetem o niskiej latencji to podstawa. Wysyłane do nas wideo wysokiej rozdzielczości generowane jest w czasie rzeczywistym i jak to bywa w przypadku gier – wymaga natychmiastowej reakcji gracza. Tu nie może być mowy o buforowaniu, czy dodatkowym czasie na doładowywanie. OnLive potrzebuje łącza o minimalnej przepustowości 3Mbps, ale rekomendowane jest przynajmniej 5Mbps. Osobiście, na w miarę płynną grę liczyć mogłem dopiero przy prędkościach powyżej 10Mbps.
Dodatkowo, duży wpływ na przyjemność gry ma odległość od serwerowni. Prędkości światła nie da się oszukać. Wysyłane przez nas “komendy” potrzebują czasu, by dotrzeć do serwera i powrócić do nas w formie obrazu. Im dalej mieszkamy od najbliższego serwera, tym opóźnienie w grach jest bardziej widoczne. O ile w strategiach i grach logicznych nie sprawia to większych problemów, to FPSy, czy platformówki, gdzie wymagana jest precyzja i szybkość działania cierpią chwilami na bolesną niegrywalność. OnLive zapewnia, że w momencie europejskiej premiery usługi w drugiej połowie 2011 roku, cała Europa Zachodnia znajdzie się w zasięgu serwerów OnLive, a sama technologia jest ciągle udoskonalana, więc jest szansa, że do tego czasu problem latencji zostanie poprawiony.
Diabeł tkwi w szczegółach
Zdecydowanie największą obawą potencjalnych użytkowników usługi jest brak jakiejkolwiek obsługi fizycznych mediów. Faktycznie, w wypadku zamknięcia OnLive lub wygaśnięcia zakupionego abonamentu wszystkie nasze gry przepadają! Co gorsza: nawet kupno gry w usłudze nie zapewnia nam stałego do niej dostępu! Sam regulamin zaznacza, że nie tylko nie kupujemy gier “na zawsze” (mimo, że płacimy za nie pełne cenę!), ale w dodatku niektóre gry mogą przestać być oferowane i po pewnym czasie całkowicie zniknąć! Dla większości graczy, szczególnie kolekcjonerów, to wystarczy, by zapomnieć o OnLive. To samo tyczy się “oszczędnych”: nie tylko nie możemy wymienić, czy sprzedać gry, gdy ją ukończymy, nie możemy jej nawet zatrzymać!
Graj na czym chcesz
Ponieważ OnLive nie przykuwa nas do komputera, a cała praca odbywa się dla nas na serwerze, nic nie stoi na przeszkodzie, by OnLive cieszyć się na każdym urządzeniu, które jest w stanie wyświetlać pliki wideo. Teraz, gdy OnLive jeszcze raczkuje, aplikacja OnLive dostępna jest dla Windowsa oraz Maców z systemem OSX 10.5.8 lub wyższym. OnLive dostępny jest również na iPada w formie Viewera, który co prawda nie pozwala na granie (z uwagi na kilka ograniczeń regulaminu Apple), ale pozwala na oglądanie toczących się rozgrywek, czy nagranych klipów.
Prócz tego, za $99 kupić możemy mikrokonsolę “OnLive Game System”, którą podłączając do telewizora całkowicie wykluczamy konieczność posiadania komputera. Oprócz dołączonego pada przypominającego kontroler do XBoksa 360, urządzenie to obsługuje również klawiatury i myszki USB, dla tych graczy, którzy wolą pograć w stylu PC. Co więcej, ponieważ mikrokonsola sama w sobie odbiera tylko obraz docierający do niej z internetu, nie trzeba jej będzie nigdy wymienić “na lepszą”, a gry zawsze oferowane będą w najlepszych dostępnych ustawieniach. To zapewne przerażająca wizja dla producentów królujących teraz konsol.
W przyszłości OnLive planuje poszerzyć również gamę obsługiwanego sprzętu o nieokreślone jeszcze urządzenia.
Przyszłość
Skoro już mowa o przyszłości, twórcy OnLive nie próżnują. Dlaczego poprzestać na grach? Zapytani o dalsze plany, ripostują: “Co jeśli moglibyśmy kompletnie pozbyć się komputerów z domów użytkowników?” Faktycznie, jeśli problemem nie jest przesyłanie nawet najbardziej wymagającej gry, to Word, Photoshop, czy nawet emulacja całego systemu operacyjnego byłby dla OnLive małym piwem. I pomyśleć, że jeszcze pięć lat temu, gdy rodził się YouTube szczytem naszych marzeń było oglądanie w sieci filmików z zabawnymi kotami.
Osobiście, jako kolekcjoner, boję się przyszłości w której pozbawieni zostaniemy fizycznych mediów, ale nie sposób przyznać, że wbrew oczekiwaniom morza sceptyków, OnLive działa i robi to zaskakująco dobrze. Na razie jego największym problemem jest ograniczona, chociaż przyzwoita jak na całkiem nową platformę ilość treści oraz przepustowość łącza wymagana do sprawnego działania.
Usługa OnLive dostępna jest na chwilę obecną wyłącznie na terenie USA. Rejestracja jest darmowa, a sporą część gier potestować można za darmo na zasadzie “30 minutowego dema”. Pełne wersje gier odblokowywane są za jednorazową opłatą lub abonamentu pozwalającego na grę bez limitu w “wybrane tytuły”. Istnieje też opcja “wypożyczenia” tytułu na kilka dni za niższą stawkę. Premiera europejska przewidywana jest na koniec 2011 roku. Po więcej informacji zapraszam do obejrzenia naszego materiału wideo znajdującego się na górze strony, gdzie sprawdzamy jak OnLive prezentuje się “w akcji”!