Pyrkon się rozrasta, to nie ulega wątpliwości. Jego sława dotarła już chyba w najdalsze popkulturalne zakątki. Zapewne w kalendarzach wielu osób data następnej edycji festiwalu już dzisiaj została zakreślona na czerwono, bo w Polsce nie da się nigdzie indziej spotkać tylu pozytywnie zakręconych ludzi, którzy żyją fantastyką w każdym wydaniu. I pewnie wszystko zmierzałoby do kolejnej porcji zachwytów, gdyby nie to, że ta edycja Pyrkonu zupełnie zmieniła swój kształt, odchodząc od dotychczasowego schematu.
Dla mnie każdy dobry konwent powinien zawierać w sobie dwa istotne punkty: prelekcje i gości. Pierwszy zapewnia nowe spojrzenie na ulubione dzieła i ciekawe analizy, drugi pozwala poznać osoby, które za nimi stoją i co nimi kierowało. Jeszcze lepiej, gdy uda się obie rzeczy połączyć i to gość prowadzi prelekcję. Potem wiąże się z tym możliwość porozmawiania z innymi fanami, z samymi autorami i dalsze wkręcanie się w ten magiczny świat. To jest punkt obowiązkowy i przede wszystkim tego w tym roku nie miał Pyrkon.
Długo biłem się z myślami, czy to czasem nie ja mam na tyle nietypowy gust, że nie mogę odnaleźć nic ciekawego w programie. Przecież osoby stojące za jego stworzeniem mogły mieć zupełnie inną wizję i przy tym trafić w gust większości. Porozmawiałem jednak z kilkorgiem znajomych i okazało się, że mój przypadek nie jest odosobniony. Jeszcze bardziej utwierdziła mnie w tym przekonaniu podsłuchana w tramwaju rozmowa, gdzie para licealistów narzekała na totalny brak ciekawych prelekcji. Jeżeli różni ludzie nie mogą znaleźć nic ciekawego dla siebie, to nie jest to raczej ich wina. Jednak żeby być do końca uczciwym, to przyznaję, że udało mi się ostatecznie odnaleźć kilka ciekawych prelekcji, chociaż dopiero w niedzielę. I chociaż to był wreszcie mój dzień, to i tak zdarzył się mały zgrzyt, bo nie mogę pojąć jak panel o transhumanizmie, gdzie zaproszono Parowskiego, Przybyłka i zagranicznego gościa Davida Webera, trwał niecałą godzinę. Panowie zaczęli się dopiero rozgrzewać, gdy trzeba już było kończyć, a i tak naciągnęli czas im przeznaczony do granic możliwości.
Niestety jeszcze gorzej wyglądała sprawa festiwalowych gości, ponieważ dało się ich policzyć na palcach obu rąk. Rozumiem, że nie da się ściągnąć wielu gwiazd najwyższego formatu z zagranicy, ale nie mogę pojąć, dlaczego zabrakło polskich twórców. W literaturze nie mamy czego się wstydzić, jej fanów jest wielu, a i pisarzy nie brakuje. Rodzime gry komputerowe ostatnio przeżywają swój złoty wiek, więc gdzie podział się Techland i CDP Red? Nawet filmowa fantastyka ma swoją jaskółkę w postaci Tomka Bagińskiego, ale tutaj dobrze, że chociaż samo Platige Image zjawiło się na Pyrkonie. W polskich komiksach może nie znalazłbym tylu jasnych punktów o międzynarodowej renomie, ale zabrakło nawet tych mniejszych. Zresztą to w ogóle dziwna sprawa, że cała ta sekcja miała jednego zagranicznego gościa – Johna Laymana (drugi gość, Christian Dumais, jest z Wrocławia), a Komiksowa Warszawa odbywająca się w maju może ich mieć już zapowiedzianych kilkunastu. Trochę teraz przeskoczę na inny kaliber, ale w Poznaniu zabrakło nawet youtuberów. Straszliwie tego mało, jak na konwent, który nazywany jest największym w Polsce.
I dotychczas właśnie ta wielkość była dobrze wykorzystywana, jeśli chodzi o mieszanie fanów różnych odłamów popkultury. Wszyscy spotykali się na korytarzach pomiędzy halami albo w głównej sali, która znajdowała się w centrum wydarzeń i można tam było na chwilę przycupnąć, by posłuchać wywiadów z gośćmi Pyrkonu albo obejrzeć najlepszych cosplayerów na Maskaradzie. W tym roku jednak zmieniono dobór hal, co prawdopodobnie było podyktowane zwiększeniem przestrzeni dla uczestników i pod tym względem zapewne się udało, ale to też pociągnęło za sobą odseparowanie poszczególnych grup od siebie. Wszystkie najważniejsze punkty programu trafiły do jednego pomieszczenia znajdującego się na piętrze jednej z hal, do tego z limitowanymi miejscówkami. To już nie była przestrzeń, gdzie wpadasz przy okazji, ale trzeba było się tam specjalnie wybrać. Zresztą specjalnie trzeba było się wszędzie wybrać, osoby zainteresowane prelekcjami mogły nie mieć nawet okazji, by spotkać RPG-owców czy graczy komputerowych, bo dzieliła ich znaczna odległość i kilka ścian. Wyglądało to jak wiele małych festiwali w ramach dużego i brak jakiegoś spoiwa tworzącego poczucie wspólnoty.
Nie mogę zapomnieć jeszcze o dwóch zgrzytach organizacyjnych. Po pierwsze kolejki. W tym roku miało być lepiej, specjalnie po to każda osoba kupująca bilet w przedsprzedaży dostawała jednorazową wejściówkę, aby potem już na terenie festiwalu wymienić ją na trzydniową kartę. Wyobrażałem sobie, że specjalnie wykonano taki ruch, aby nie ograniczać się liczbą punktów wydawania biletów przy bramkach wejściowych i ustawić za nimi z trzydzieści takich stoisk do rozładowania kolejek. Niestety była to utopijna wizja, bo liczba okienek się nie zmieniła, tylko kolejka zamiast stać na ulicy, to rozłożyła się między halami targowymi.
Na drugą wtopę trafiłem przy sali naukowej. Co roku odbywają się tu prelekcje, na które chcą się dostać tłumy i często wiele osób zostaje odesłanych z kwitkiem. Nic więc dziwnego, że kolejki są ogromne i ustawiają się już godzinę przed rozpoczęciem następnego punktu programu. Wiem to ja, jako zwykły uczestnik, ale niestety nie dotarło to do opiekunów sali, którzy taką właśnie kolejkę wyrzucili z holu przed salą na… klatkę schodową, dodając do tego ogrom krzyków i wprowadzając bezsensowny zamęt. Sztucznie wytworzono zagrożenie, bo takie było widzimisię kilku osób.
Zostawmy jednak sprawy organizacyjne trochę na boku, bo takie błędy owszem są nieprzyjemne, ale to nie one decydują o samym kształcie imprezy. Pyrkon zmienił swój profil, przestał być konwentem dla fanów, bo zabrakło gości i ciekawych prelekcji. Przestał być także miejscem, gdzie ludzie mogli poznawać zupełnie nowe aspekty fantastyki, ponieważ odseparowano wszystkie sekcje w osobnych budynkach. Szczerze mówiąc to nie wiem już, czym Pyrkon się stał, nie wiem też, czy wiedzą to sami organizatorzy, ale na pewno nie jest to już miejsce, gdzie zawsze znajdę coś dla siebie. Pozostaje tylko zapytać: quo vadis Pyrkonie?
Wszystkie zdjęcia wykonał Sate.