Autor: Viatoro

Kategoria nadrzędna

Książka „Krew, pot i piksele”, pokazuje trudny proces tworzenia naszych ulubionych gier. Podczas gdy gracze oczekują od kolejnych tytułów zabawy na kilkanaście, a najlepiej kilkadziesiąt godzin, zwykle nie mają pojęcia, że proces ich produkcji zajmuje naprawdę długi okres czasu, któremu często towarzyszy ciągła walka o każdy detal. Zresztą zwykle owe boje toczą się w trakcie crunchu, wynoszącego notabene kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin tygodniowo przez wiele miesięcy. Właśnie takie historie pełne krwi, potu i… satysfakcji (w większości przypadków) ze skończonej pracy zostały opisane w książce Jasona Schreiera.

Zabierałem się do napisania tej recenzji przynajmniej osiem razy. Osiem razy obiecywałem sobie, że wygrzebię godzinkę wieczorem i naskrobię kilka słów. Tylko najpierw wypadałoby odpalić tego Overwatcha, żeby wprowadzić się w odpowiedni nastrój, oczywiście tylko na chwilkę, na kwadransik… A gdy pierwsze promienie słońca padały na moją twarz, pozostawało tylko skapitulować i przełożyć pisanie na kolejny wieczór. I przysięgam, tak było osiem razy, przynajmniej osiem…

Pyrkon się rozrasta, to nie ulega wątpliwości. Jego sława dotarła już chyba w najdalsze popkulturalne zakątki. Zapewne w kalendarzach wielu osób data następnej edycji festiwalu już dzisiaj została zakreślona na czerwono, bo w Polsce nie da się nigdzie indziej spotkać tylu pozytywnie zakręconych ludzi, którzy żyją fantastyką w każdym wydaniu. I pewnie wszystko zmierzałoby do kolejnej porcji zachwytów, gdyby nie to, że ta edycja Pyrkonu zupełnie zmieniła swój kształt, odchodząc od dotychczasowego schematu.

Niektórych zszokowała informacja o tym, że w Hearthstonie zostanie wycofana część kart, w tym kilka najpopularniejszych. Niby jest pełne zaskoczenie, niby coś świeżego, ale tak naprawdę to nic nowego i można się było tego spodziewać już od pierwszego dodatku do gry.

Panie, gry sprzedam tanio, dla pana to po okazyjnej cenie, ino czypindziesiąt. Że drogo? No jak to tak, świeżutkie, nowiutkie, lepiej to nigdzie pan nie trafisz, gwarantuję świetną zabawę. Że gdzie indziej to można wypróbować i jeszcze jak się spodoba, to cenę obniżają? Co też pan gada, to same straty przecież, a ja tu mam produkt zza wschodniej granicy, prosto z nagrywarek marki Rubin… Że tam oryginały? Legalnie?! W takie bajdy to ja już nie uwierzę!

Do teraz nie udało mi się spotkać produkcji tego studia, która nie pochłonęłaby mnie na dziesiątki, jeśli nie setki godzin (tak, nawet Diablo 3). W przypadku LotV też wszystko zapowiadało się jak najlepiej, bo i czemu miałoby być inaczej? Spokojnie zamówiłem swoją kopię gry w przedsprzedaży i czekałem na sygnał, że paczka na mnie czeka. Tego dnia, gdy cała reszta świata zagrywała się w Fallouta 4, ja z wypiekami na twarzy oglądałem intro nowego Starcrafta, fantazjowałem o podboju kosmosu i rozwiązaniu kilku interesujących wątków, ciągnących się od początku trylogii.

Ta recenzja powinna się ukazać już dawno, dawno temu. Rycerza Arkham zakupiłem w dniu premiery, ale pech chciał, że wybrałem wersję pecetową, o problemach której słyszał już chyba każdy. Samo narzekanie ludzi wzbudzało we mnie niechęć do odpalenia gry i ciągle odsuwałem od siebie ten dramatyczny moment. Aż w końcu już nie było żadnych argumentów za kolejnym odłożeniem tytułu na bok, więc wziąłem się w garść i włączyłem nowe przygody Batmana, i nawet je (prawie) ukończyłem*.

Przez całe lata nie mogłem zrozumieć fenomenu MOBA. Gatunek ten wydawał mi się przekombinowany, wymagający naprawdę wielu godzin, by móc grać przynajmniej poprawnie i nie być ciężarem dla zespołu. Do tego każda partyjka zabierała sporo czasu, bo mecze potrafiły się ciągnąć niemiłosiernie, a wyjść w trakcie przecież nie można. Gdy już spisałem na straty wszelkie MOBA, Blizzard zapowiedział Heroes of the Storm jako coś świeżego, a ja uwierzyłem im i spróbowałem swoich sił w alfie. Te próby doprowadziły do tego, że w tym momencie mam już rozegranych prawie 600 gier i wciąż świetnie się bawię.

Maj to wyjątkowo zły miesiąc dla wszelkiego rodzaju demonów, duchów i bestii. Każdy gracz wyciągnął swoje dwa miecze i wybrał się na łowy wraz z Geraltem. Każdy? Nie! Ostałem się ja, wybierając proch i ogień zamiast broni białej, a następnie wyruszyłem razem z dziedzicem słynnego łowcy wampirów na ratunek steampunkowej Borgovii.

Pod koniec minionego roku mieliśmy wręcz natłok tekstów podsumowujących i wszelkiej maści zestawień. Chyba każdy serwis pokusił się o stworzenie jakiejś listy najlepszych produkcji 2014, nawet my przedstawiliśmy naszą topkę. Minął jednak Sylwester i jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać przeglądy tytułów z premierami w nadchodzących miesiącach. Nie sądzę, by kolejny taki tekst miał sens, bo sami bez problemu odnajdziecie te już istniejące w sieci, zatem niech to będzie raczej pewien przewodnik po pozycjach, które z jakiegoś względu przykuły mój wzrok. O niektórych być może padnie tylko słówko lub dwa, a inne zasłużą na cały akapit, ale niezmienne każda z nich zdołała mnie zainteresować na tyle, bym chciał poświęcić na nie czas i pieniądze.