W życiu każdej konsoli przychodzi taki dzień, gdy trafić musi na bezkresne wysypisko, hen wysoko nad nami. W skrócie – każda prędzej czy później kopie w kalendarz. Większość z nich z przyczyn naturalnych. Przekleństwem konsol „nowej generacji” są jednak błędy konstrukcyjne.
Każdy konsolowy gracz wzdryga się na samą myśl o „Czerwonym Pierścieniu Śmierci” – „Red Ring of Death” klasycznego XBoksa 360. Błąd ten, oznaczający „General Hardware Failure”, czyli „Ogólny Błąd Sprzętowy” równał się dla niej wyrokowi śmierci. Pierwotne modele tego systemu okazały się tak wadliwe, że pod wpływem presji prasy Microsoft, producent sprzętu, zmuszony został wydłużyć jej gwarancję z dwunastu miesięcy do trzech lat.
Z praktycznie identyczną, aczkolwiek dużo rzadziej występującą przypadłością mierzy się Sony, producent Playstation 3. Podobnie jak w wypadku XBoksa, zapalająca się żółta dioda (zwana przez graczy Żółtym Światłem Śmierci – „Yellow Light Of Death”) oznacza ogólny błąd sprzętowy i uniemożliwia uruchomienie konsoli.
O ile jednak w przypadku Xboksa, by nie stracić danych wystarczy wypiąć z niego dysk i wpiąć go do nowego systemu, o tyle w wypadku Playstation jest to najzywczajniej w świecie niemożliwe! Twarde dyski tej konsoli są szyfrowane tak, by odczytać je mógł wyłącznie oryginalny system. Zarówno komputery, jak i inne konsole nie są w stanie „zobaczyć” danych na nich zawartych. Jedynym sposobem na odzyskanie danych jest naprawa całego pudła, dlatego też tak wiele osób skłania się do spróbowania „domowych metod”.
Chociaż przyczyn awarii może być wiele, to najsłabszym ogniwem PS3 jest niskiej jakości pasta termoprzewodząca zaaplikowana na czipy RSX i CPU konsoli. Z powodu nieodpowiedniego chłodzenia konsola zwyczajnie przegrzewa się. Problem ten dotyczy jednak wyłącznie starszych modeli i prawdpodobnie został wyeliminowany w „Slimie”. To właśnie na tej usterce skupiają się domorośli majsterkowicze. Zazwyczaj, by „naprawić” swoją konsolę aplikują nową, lepszej jakości pastę termiczną. W wielu przypadkach to wystarczy, by wycisnąć z niej jeszcze kilka dni, a nawet tygodni życia. Ci bardziej szaleni próbują jednak innej sztuczki i nią właśnie zajmiemy się dzisiaj.
Wedle szalonej teorii krążącej po internecie, do naprawy wystarczy nam… suszarka do włosów i ręcznik, wedle dobrej rady Forda Prefecta. Teoria ta zakłada, że gorące powietrze wdmuchiwane do środka (wyłączonej oczywiście) konsoli jest na tyle ciepłe, by ponownie połączyć ze sobą rozłączone elementy, które powodowały awarię (Jakie to elementy pozostaje kwestią dyskusyjną). Alternatywnym wyjaśnieniem jest to, że pod wpływem ciepła elementy te rozszerzają się delikatnie, dzięki czemu tymczasowo znowu zaczynają się stykać. Niezależnie od efektu jednak, temperatura powinna być wystarczająco niska, by w żaden fizyczny sposób nie uszkodzić konsoli (przynajmniej w teorii).
Zabierając się za to doświadczenie podchodziłem do niego bardzo sceptycznie – skoro to przegrzanie konsoli jest odpowiedzialne za jej awarię, w jaki sposób więcej ciepła miałoby ją naprawić? Nawet ludzie, którzy twierdzą, że trik pomógł im wskrzesić konsolę ostrzegają, że jest to rozwiązanie tymczasowe i często działa nie więcej niż kilka godzin. Powinno to jednak wystarczyć, by stworzyć kopię zapasowych moich danych, dlatego też postanowiłem, w ramach eksperymentu, a głównie dla zabawy, spróbować.
To co za chwilę zrobię jest niezwykle głupie. Nie próbujcie tego w domu. Grozi pożarem, porażeniem prądem, prawdopodobnie anuluje gwarancję konsoli, a sama idea naprawy konsoli suszarką jest nierozważna. Na wszelki wypadek pod ręką miałem też gaśnicę typu B.
Nie usmażmy dysku!
To chyba najważniejszy krok. Musimy salwować nasz dysk! Ponieważ wysoka temperatura schrupałaby go na śniadanie, przed rozpoczęciem jakichkolwiek prac pozbywamy się ze środka naszego HDD. Ciekawostka: PS3 korzysta ze standardowych 2.5 calowych dysków SATA. Można włożyć do środka dowolny dysk, a twoje Playstation z przyjemnością będzie z nim kooperować (zaraz po tym jak je sformatuje, oczywiście).
Zawiniątko.
Aby utrzymać ciepło wewnątrz konsoli, internetowi guru radzą, by skorzystać z naszego narzędzia ultymatywnego – ręcznika, by zablokować wszystkie otwory wentylacyjne z wyłączeniem kratki tylniej, tej w którą będziemy dąć. Głupio byłoby zjarać jakiś porządny ręcznik, dlatego w tym celu użyłem starego i zniszczonego.
Dmuchamy!
W zależności od wersji historii, suszarkę należy ustawić na maksymalne obroty i wdmuchiwać za jej pomocą gorące powietrze z odległości kilkunastu centymetrów przez 15-45 minut. Każdy poradnik podaje inny czas, dlatego postanowiłem go uśrednić i „dmuchać” swoją konsolę przez pół godziny. Przez ten czas należy powoli przesuwać suszarkę między lewym i prawym wywietrznikiem, tak, żeby oba dostały wystarczającą porcję ciepła. Po kilku minutach konsola staje się niezwykle gorąca i według internetowych mędrców jest to jak najbardziej normalne. W trakcie nagrzewania kilkakrotnie słyszałem „kliknięcia” lekko odginającej się elektroniki. Po 30 minutach tortur moja konsola nie tylko wyglądała jak grill, ale miała też jego temperaturę. Pachniała za to świeżym praniem.
Jeśli nie chcemy wysadzić swojego mieszkania w powietrze, internetowe poradniki radzą, by po takiej operacji dać konsoli ochłonąć. Niektórzy chcą też, by na kilka minut dokładnie opatulić konsolę ręcznikami, tym razem ze wszystkich stron, by jak najdłużej zachować ciepło wewnątrz obudowy. Tak też zrobiłem. Gdy po kilkunastu minutach uznałem, że temperatura wewnątrz spadła do wystarczająco niskiego poziomu, pozbyłem się ręczników, żeby zapewnić sprzętowi odpowiednią wentylację i schłodzić go do reszty. Naturalny proces ochładzania się konsoli trwał niemal 4 godziny. Najdłużej chłodził się spód konsoli, który pozostawał ciepły długo po tym, jak reszta obudowy była już chłodna.
Gdy już upewniłem się, że wnętrze konsoli jest chłodne, ponownie zainstalowałem weń dysk i rozpocząłem podłączanie. Dla bezpieczeństwa, podczas całego doświadczenia przełącznik z tyłu obudowy ustawiony był w pozycji „wyłączonej”. Po jego włączeniu przywitała mnie czerwona lampka stanu czuwania konsoli. Wydaje się więc, że przynajmniej część „mitu” uznać można za prawdziwą: suszarka do włosów użyta w odpowiedni sposób nie usmaży wnętrzności konsoli. Czy tak niska temperatura wystarczy jednak, by konsola powróciła do świata żywych? Niestety, odpowiedź nie była w moim wypadku jednoznaczna. O ile po wciśnięciu przycisku konsola uruchomiła się i „wypluła” zablokowaną w środku płytę, czego nie chciała zrobić wcześniej, o tyle nie wytrwała na tyle długo, by nawet uruchomić menu systemowe. 30 minut z suszarką dało mojej konsoli około 5 sekund życia. Dla pewności cały proces powtórzyłem po raz drugi, tym razem ogrzewając wnętrze przez całe 45 minut, niestety, bez żadnych rezultatów – tym razem konsola nie włączyła się już wcale witając tylko żółtym światełkiem przechodzącym w złowrogo mrugające czerwone.
Czy to oznacza, że ta technika nie działa? Wygląda na to, że wręcz przeciwnie. Nawet w przypadku jedynej konsoli, którą dane mi było przetestować zauważyłem zmianę – system uruchomił się na kilka sekund, by oddać mi płytę. W internecie pełno jest historii innych użytkowników, którzy mieli więcej szczęścia – wszyscy podkreślają, że nie jest to długotrwałe rozwiązanie, ale dla niektórych, być może wystarczające, by skopiować najważniejsze dane. To że w moim wypadku trwało tylko kilka sekund, nie zmienia faktu, że faktycznie system się uruchomił. Być może w przypadku innych, mniej zdezelowanych konsol efekt byłby lepszy.
Inną kwestią jest pytanie: czy poleciłbym komuś tę metodę? Odpowiedź brzmi: NIE. Głównie dlatego, że jest niebezpieczna (rozgrzewanie do czerwoności urządzeń elektrycznych nie jest najlepszym pomysłem), tworzy potencjalne ryzyko trwałego uszkodzenia elementów wewnętrznych, rezultat operacji jest krótkotrwały i nie ma pewności, że w ogóle zadziała. Jeśli konsola jest na gwarancji, dużo bezpieczniej jest ją po prostu wymienić, a jeśli nie jest, oddać ją w ręce specjalisty, który w wielu przypadkach będzie w stanie naprawić nasz system i dzięki temu trwale odzyskać nasze dane. Zabawę w suszenie włosów swojemu Playstation polecałbym tylko desperatom, którzy nie mają nic do stracenia. Tym jednak przypominam: trwałe uszkodzenie konsoli z którym nie poradzi sobie serwis oznaczać będzie całkowitą utratę wszystkich danych zawartych na dysku — może więc jednak warto zainteresować się serwisem?