Pod koniec minionego roku mieliśmy wręcz natłok tekstów podsumowujących i wszelkiej maści zestawień. Chyba każdy serwis pokusił się o stworzenie jakiejś listy najlepszych produkcji 2014, nawet my przedstawiliśmy naszą topkę. Minął jednak Sylwester i jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać przeglądy tytułów z premierami w nadchodzących miesiącach. Nie sądzę, by kolejny taki tekst miał sens, bo sami bez problemu odnajdziecie te już istniejące w sieci, zatem niech to będzie raczej pewien przewodnik po pozycjach, które z jakiegoś względu przykuły mój wzrok. O niektórych być może padnie tylko słówko lub dwa, a inne zasłużą na cały akapit, ale niezmienne każda z nich zdołała mnie zainteresować na tyle, bym chciał poświęcić na nie czas i pieniądze.
Najbardziej nie mogę się doczekać dnia, gdy na półki sklepowe trafi wreszcie Wiedźmin 3: Dziki Gon. Dotychczasowe przygody Geralta to jedyne ukończone przeze mnie RPG-i, chociaż próbowałem wielu innych tytułów z tego gatunku. Staram się nie być zaślepionym odbiorcą serii, widzę jej wady, zwłaszcza w części pierwszej, a mimo to scenarzystom udało się osiągnąć efekt, którego rzadko mam okazję doświadczyć. Na tyle zżyłem się z postaciami i historią, że potrafiłem wyłączyć grę na dzień lub dwa i zastanawiać się, jaką decyzję mam podjąć, a bywały też momenty, gdy dałem się ponieść emocjom i reagowałem zupełnie bez zastanowienia. Z tego powodu śledzę wszelkie informacje o najnowszej części i nie mogę się doczekać, co tym razem przygotowali twórcy, obiecując sobie przy tym kolejną świetną historię na wiele godzin zabawy.
Z zupełnie innych powodów wyczekuję premiery Heroes of the Storm Blizzarda. W sieci można spotkać wiele narzekań na ten tytuł, głównie od osób, które albo nie miały okazji w niego zagrać, albo mają za sobą tysiące godzin przegranych w LoL-a czy DotA i patrzą na HotS-a przez pryzmat tych tytułów. To jest jednak trochę inna gra niż te produkcje, nastawiona przede wszystkim na zespołowe zgranie od pierwszej minuty, szybką rozgrywkę i taktykę dopasowaną do mapy i sytuacji. Być może nie będzie to przełom dla gatunku, ale już od alfy pochłania mój czas, odrywając od innych gier. Jeśli jednak ktoś chciałby poszukać czegoś, co może zmienić schemat kolejnych tytułów MOBA, to całkiem interesująco wygląda Gigantic, któremu bliżej do Smite’a zmieszanego z Team Fortress 2 niż do LoL-a. Z zupełnie innej beczki, aczkolwiek nadal w klimatach rozgrywki wieloosobowej, ciekawe zapowiada się Star Wars: Battlefront , chociaż mam dystans do niego ze względu na studio odpowiedzialne za produkcję, bo nie chciałbym dostać kolejnego Battlefielda.
Pozostając przy tytułach AAA, moje cieplejsze uczucia budzą jeszcze dwa tytuły: Batman: Arkham Knight i w trochę mniejszym stopniu Metal Gear Solid: The Phantom Pain. W przypadku pierwszego tytułu robię sobie duże nadzieje, ponieważ jest to kolejny produkt ze stajni Rocksteady, a ich poprzednie dwie gry po prostu pochłaniałem. Mniejsze zainteresowanie MGS-em wynika z moich (ciągłych) problemów ze Snake Eaterem, który uparcie odrzuca mnie od konsoli, i pewną dozą ostrożności z otwartym światem. Niby piaskownica brzmi ciekawie, ale łatwo taki koncept zepsuć, zwłaszcza gdy nie ma się doświadczenia przy jego tworzeniu.
Wreszcie też odnalazłem wspaniałą grę w gatunku, do którego mam słabość od dziecka. A Hat in Time w wersji wczesnego dostępu dało mi już teraz tyle radości, ile nie odczuwałem dawno przy żadnej produkcji, a to raptem dwa niepełne poziomy. O szczegóły odsyłam do tekstu Johnny’ego, z mojej strony dodając, że scena w nawiedzonym domu przyprawiła mnie o dreszcze większe niż niejeden horror i to pomimo kreskówkowej oprawy. Niezły poziom obiecuję sobie również po Super Meat Boy Forever, ponieważ Edmund McMillen mnie dotychczas nie zawiódł, więc i ten “samobiegający” platformer może okazać się całkiem niezłym kąskiem.
Powyższym akapitem przeskoczyłem w klimat gier o trochę niższym statusie niż słynne triple A, więc postaram się pociągnąć ten temat dalej. Ostatnio moją uwagę zwróciło na siebie Massive Chalice. Rozgrywka odbywająca się na przestrzeni stuleci, zarządzanie królestwem, możliwość patrzenia jak podlegli nam wojownicy rodzą się, walczą i umierają za nie, brzmi to doprawdy świetnie i nie mogę się doczekać, gdy dostanę to w swoje ręce. Czekam także na premierę Crypt of the Necrodancer, jednak po szczegóły odsyłam do tekstu Insajda. Na końcu tej listy znalazł się Dreadnought, którego należałoby chyba klasyfikować jako Team Fortress 2 w statkach kosmicznych, ale przy w miarę rzeczywistym uwzględnieniu masy pojazdów – na papierze brzmi to świetnie, a w dostępnych filmikach wygląda obiecująco.
Jeśli komuś zabrakło powyżej GTA V, to niestety musi mi wybaczyć, bo przy całej mojej miłości do niej (tak, ta gra jest genialna!), to dla mnie miała ona premierę w 2013 i nawet jeśli ją kupię ponownie, to nic tego nie zmieni. Pominąłem też tytuły bez przynajmniej przybliżonej daty wydania, więc kolejne dwie obiecujące gry Blizzarda nie znalazły się tutaj, ale Overwatch i Starcraft II: Legacy of the Void nieustannie są w kręgu moich zainteresowań. Liczę też na jakieś pozytywne zaskoczenia, które zapewne w trakcie roku wyjdą na jaw. A na jakie gry Wy czekacie?