Przeglądasz: Windows PC

Kategoria nadrzędna

Gracze, którzy grali w DuckTales w momencie premiery, są dziś 24 lata starsi. Już sam ten fakt wzbudza we mnie falę uczuć od zaskoczenia, przez niedowierzanie, aż po zadumę. Firma WayForward przy współpracy z Capcomem i Disneyem podjęła się trudnego zadania przeniesienia tego NES-owego klasyka w XXI wiek. Brzmi jak przepis na porażkę? Dzioby w górę! Wyszło śpiewająco!

Gears of War: Judgement, serie Dead Island, Call of Juarez i Wiedźmin – wszystkie te gry łączą dwa aspekty. Po pierwsze zagrywają się w nie i zachwalają je, z drobnymi wyjątkami, odbiorcy z całego świata. Po drugie zostały stworzone przez polskie studia. Ale Polska nie zawsze liczyła się na światowym rynku gier wideo. Jeszcze na początku XXI wieku mogliśmy pochwalić się co najwyżej Kangurkiem Kao.

Od czasu wydania przez Ubisoft Raymana 3: Hoodlum Havoc nie została wyprodukowana żadna zapadająca w pamięć gra z bohaterem tej serii, tytułowym Raymanem. Do rąk graczy trafił tylko przyzwoity, aczkolwiek zapomniany Rayman Hoodlum Revenge na Gameboy Advance oraz seria the Raving Rabbids, która była przeciętnym zestawem minigierek mającym z Raymanem wspólnego tylko głównego bohatera. I tak, w listopadzie 2011 roku, po przeszło 8 latach od premiery R3: HH, światło dzienne ujrzała produkcja powracająca do korzeni serii. Momentalnie zyskała ona pozytywny rozgłos i uznanie, zarówno wśród fanów klasycznych platformówek 2D jak i pośród miłośników sympatycznej, pozbawionej stawów postaci. Nie ma w tym nic dziwnego – Raymana Origins po prostu nie można nie polubić.

Gra, na którą czekali wszyscy fani filmowego Matriksa. Nie okazała się niestety growym Wybrańcem, ale prawdę powiedziawszy, nie była też na tyle słaba, by stać się glitchem systemu. O tym co zagrało, a co nie, dowiecie się z naszego materiału.

Ostatnimi czasy zauważyć można coraz większy wysyp gier indie, tworzonych przez niezależne, często jednoosobowe studia, które na fali popularności tych tytułów znacznie śmielej próbują ugryźć kawałek tortu komputerowej rozrywki. Opinie graczy na temat takich produkcji są jak zwykle różne, jednak trudno zaprzeczyć, że indyki to już nie tylko wysublimowana zabawa dla komputerowych hipsterów, a szybko rozrastający się, nowy gatunek gier. Kwestią sporu jest też kategoryzowanie tytułów, ciężko bowiem do końca rozgraniczyć, kiedy gry są niezależne, a kiedy takie być przestają. Jest to jednak temat na osobną dyskusję – zamiast zajmować się rozważaniem tych jakże spornych kwestii, tym razem ograniczę się do omówienia jednego z przedstawicieli owego gatunku, dość rozpoznawalnego tytułu w indie-światku, czyli gry Bit.Trip Runner.

Recenzja pecetowej wersji Mortal Kombat, która 3 lipca trafiła na platformę Steam. Jej wersja pudełkowa pojawi się w sklepach 2 sierpnia 2013. Czy komputerowy port tej dwuletniej już gry wart jest uwagi graczy, którzy nie mieli jeszcze okazji posmakować krwi?

Pisanie recenzji gier niezależnych to niełatwe zadanie. Z jednej strony chciałoby się zrobić to jak najrzetelniej, bez pomijania szczegółów, nawet jeśli miałyby obniżyć końcowy werdykt. Z drugiej jednak chciałoby się zlitować nad dziełem małego, raczkującego jeszcze studia i przymknąć oko na błędy, twierdząc, że to kwestia nabrania doświadczenia.

Sezon ogórkowy trwa. To ten czas, kiedy powoli pomniejszamy nasz stos wstydu i nadrabiamy zaległości w świecie gier. Próżno szukać premier gier z najwyższego segmentu, aczkolwiek zdarzają się chlubne wyjątki. Jednym z nich jest nowe DLC do gry roku 2012 – The Walking Dead.

Około 4 lat temu pożyczyłem od kolegi grę o nazwie Dragon’s Lair 3D: Return to the Lair. Pomijając fakt, że nie oddałem jej do dzisiaj, jest to produkcja, w którą bardzo miło grało mi się dawno temu, a wczoraj postanowiłem ją ponownie zainstalować, by móc ją zrecenzować i sprawdzić, czy dalej po paru latach będzie tak samo dobra jak kiedyś.