Autorem niniejszej recenzji jest Stivi
Fryderyk Franciszek Chopin zmarł 17 października 1849 r. w Paryżu. Był wielkim polskim kompozytorem i pianistą. Przynajmniej ten drugi fakt jest znany każdemu, kto chodził do szkoły podstawowej. No dobra, ale co to ma wspólnego z głównym obiektem zainteresowania naszego portalu, czyli grami? Bardzo dużo. Japońskie przedsiębiorstwo Namco Bandai w roku 2007 wydało na świat grę „Eternal Sonata”, której głównym bohaterem jest właśnie Fryderyk Chopin.
Gra rozpoczyna się od sceny ukazującej Fryderyka na łożu śmierci, wydaje się, że to już koniec, ale… jego umysł zaczyna odpływać w zupełnie inne miejsce, do pewnej baśniowej krainy. Pierwszą osobą którą spotyka w ów miejscu jest Polka – nieuleczalnie chora dziewczynka, która ma problem i zamierza spotkać się z królem krainy, by prosić o podniesienie ceny mineralnego pyłu – syntetycznego, mocno uzależniającego lekarstwa. Musi się to stać, by Polka mogła sprzedać swój naturalny kwiatowy lek. Podczas podróży spotykają kolejne postacie, które również mają różne problemy i koniec końców drużyna wplątuje się w „polityczną” intrygę. Fabuła jest jednym ze słabszych elementów gry. Cutscenki i rozmowy między postaciami są często bardzo ckliwe, ale nie posiadają „głębi”, najlepiej jest całość potraktować jako tani wyciskacz łez, który nie wymaga za dużo myślenia. Prócz samej historii, po każdym większym wydarzeniu czeka na nas filmik opisujący jakiś etap z życia Fryderyka Chopina, wstawki są często nudne, ale można się z nich dowiedzieć kilku ciekawostek.
Jak już wspomniałem, Chopin i Polka nie są sami w swojej podróży, dołącza do nich jeszcze osiem postaci. Imię każdej z nich oraz część ich specjalnych ataków nawiązują do muzyki(podobnie rzecz ma się do innych elementów gry). Bohaterowie są wyraziści i ich odpowiedni dobór ma znaczenie. Mamy np. Violę która jest łuczniczką, zadającą tym większe obrażenia im dalej znajduje się od celu. Niestety nie możemy zbyt mocno przywiązać się do naszych ulubieńców, bo w biegu fabuły niektórzy bohaterowie nas na pewien czas opuszczają, a kilka walk wymaga użycia konkretnej drużyny.
Drużynę już mamy, co dalej? Przyjdzie nam podróżować przez różne krainy – równiny, ośnieżone góry, wulkany oraz lochy. Każda lokacja jest swego rodzaju labiryntem, z którego musimy znaleźć wyjście. Poszukiwanie go umilą nam starcia z potworami oraz bossami. Walka odbywa się „turowo”, po kolei każdy osobnik znajdujący się na planszy wykonuje ruch. Ma na to określony czas, podczas którego może atakować oraz używać przedmiotów. Co się tyczy ataków, możemy wykonywać zwykłe, które podbijają specjalny licznik podnoszący moc tych specjalnych. Podczas tury przeciwnika mamy możliwość blokowania jego ciosów, a nawet wykonania kontry. By to wszystko nie było zbyt proste, na planszach są obszary „światła” oraz „cienia”, które odgrywają dosyć dużą rolę. Gdy postać znajduje się w danej strefie, może wykonać tylko atak specjalny danego rodzaju, podobnie sprawa ma się do przeciwników. Ci, w zależności od obszaru, potrafią nawet zmienić swoje oblicze. Do tego, wraz z upływem fabuły, dostajemy kolejne poziomy drużyny utrudniające w pewnym sensie walkę, lecz jednocześnie dodające np. możliwość łączenia ataków specjalnych. Oczywiście nie walczymy nadzy, każdy bohater ma swój własny rodzaj broni, a prócz tego może przyodziać zbroję oraz dwa akcesoria. Przedmioty różnią się statystykami oraz bonusami, tych najlepszych nie możemy oczywiście kupić, musimy je sami odnaleźć w bezkresnych krainach gry.
Czas teraz zająć się oprawą gry i naprawdę nie ma co tutaj dużo mówić. Gra wygląda po prostu pięknie, każdy jej element przedstawiony jest w ślicznej, rysunkowej grafice. Temu co widzimy towarzyszą utwory Chopina w świetnym wykonaniu. Inne dźwięki również postawione są na wysokim poziomie. Eternal Sonata była pierwszą grą typu jRPG, w którą grałem z dubbingiem angielskim i dobrze, bo ku mojemu zdziwieniu, japońscy seiyū w tym tytule się nie wykazali. Angielskie głosy za to idealnie wkomponowują się w klimat gry oraz resztę oprawy.
Biorąc pod uwagę całkiem sporą przyjemność z gry i niewielką ilość rażących wpadek, można śmiało nazwać Eternal Sonatę dobrym przedstawicielem swojego gatunku. Mimo mojej wrodzonej marudności, przechodziło mi się ją bardzo miło. I właśnie za to lubię takie gry – ich oprawa otula nas swoim blaskiem, a jedyne czym możemy się znudzić, to ilość walk i wielkość labiryntów (przy czym to jest poniekąd wpisane w kanon gatunku jRPG i nie należy na to narzekać).