Ponad miesiąc temu Archon opublikował swoją recenzję gry “The Last of Us”, wyrażając się o niej w samych superlatywach. W końcu i mi udało się zagrać, jednak mam o wiele bardziej mieszane uczucia niż on. Z wieloma jego słowami się zgadzam, lecz chcę zawrzeć w tym tekście te kilka spraw, które w moim odczuciu nie pozwalają powiedzieć, że gra jest idealna.
“The Last of Us” ma dwa oblicza, które dzielą fabułę gry równo po połowie. Skupić zamierzam się przede wszystkim na tej pierwszej, ponieważ to ona mnie najbardziej zawiodła. Doszło nawet do tego, że początek męczyłem prawie tydzień, żeby potem skończyć grę w dwa dni z przerwą tylko na sen. Nie będę natomiast pisał o bugach, choć jest ich trochę w grze, ale należy jej to wybaczyć. Jest to już zmierzch tej generacji konsol i z tego powodu nie wszystko da się zrobić bezbłędnie. Zamierzam się raczej skupić na klimacie, fabule (ale bez szczegółów psujących grę) i rozgrywce.
Najbardziej w pierwszej części gry zabolały mnie rozwiązania fabularne. Jeśli tylko ktoś oglądał w życiu trochę filmów, ograł pewną liczbę gier i nie stronił od literatury, to przewidzi tutaj każde wydarzenie przynajmniej z piętnastominutowym wyprzedzeniem. “The Last of Us” czerpie pełnymi garściami z oklepanych rozwiązań fabularnych, z jednego z nich potrafił nawet skorzystać dwukrotnie. W związku z tym spotkane postacie po prostu gdzieś tam są, nie odczuwamy żadnych emocji z nimi związanych. Zamiast jakiegoś zaskakującego rozwiązania, znamy ich odpowiedzi oraz reakcje już wcześniej i tylko wyczekujemy momentu, gdy domysły staną się rzeczywistością. Jedynym chlubnym wyjątkiem, potwierdzającym regułę, jest prolog, który był przez dłuższy czas jedyną motywacją do ukończenia gry.
Przewidywalność zachowań towarzyszy to jedno, inna sprawa to ich AI i jak Naughty Dog ją rozwiązało. Nie zdradzę wielkiego sekretu, jeśli napiszę, że w grze są przeciwnicy posługujący się wyłącznie słuchem. Można ich mijać niepostrzeżenie, o ile poruszamy się wystarczająco cicho. I tutaj pojawia się problem z postaciami idącymi za nami. Ich żadne reguły nie obowiązują, mogą biegać, tupać i hałasować na potęgę, a zombie to nie rusza. Nie rusza ich nawet to, że towarzysze potrafią w nich wbiec i się odbić. Rozumiem powód takiego zachowania od strony programistycznej, ale z przykrością muszę stwierdzić, że klimat psuje to całkowicie. Co więcej, po wykończeniu wszystkich przeciwników w pomieszczeniu towarzysze automatycznie zaczynają się rozchodzić na wszystkie strony, oczywiście zazwyczaj robią to bez słowa. Wielokrotnie powiedziało mi to o wyczyszczeniu lokacji z oponentów, zanim zdążyłem zwiedzić każde pomieszczenie. Niestety problemy te dotyczą nie tylko przypadkowych NPC-ów, ale także Ellie, która ciągle nam towarzyszy. Ze świadomością, że jest w zasadzie nieśmiertelna, traktowałem ją głównie jak narzędzie do pomiaru zagrożenia.
Pozostała jeszcze sprawa gameplayu. Niestety jest on na początku przewidywalny do bólu. Gdy wchodzę do ciemnego pomieszczenia, to na pewno czeka mnie przekradanie się pomiędzy zombiakami, z kolei w jasnym otoczeniu przeciwnikami będą żywi ludzie. Z czego, odwrotnie niż stwierdził Archon, trudniejsza walka jest z umarlakami, są oni naprawdę szybcy i ich ruchy są bardziej chaotyczne. Do tego występują takie ich typy, które zabijają od razu, tuż po zbliżeniu się do bohatera. Ludzie natomiast reagują zupełnie logicznie, w momencie znalezienia zagrożenia starają się iść grupą w jego kierunku, następnie rozdzielają się w poszukiwaniu gracza. Z tego powodu można ich rozprowadzić po lokacji, jak się chce, a następnie wykańczać pojedynczo. I tak, całe pierwsze dziesięć godzin (przy szesnastu jakie zajęła mi cała gra) polega tylko na tym.
Można by pewnie powiedzieć, że wymagam nie wiadomo czego od gier, ale twórcy sami udowodnili, że stać ich na więcej. Druga połowa “The Last of Us” jest świetna, fabuła przestała być przewidywalna, zniknęły problemy z rozgrywką i towarzyszami. Klimat przez to zagęścił się jak mgła na bagnach, a gra stała się wymagająca i wciągająca. Nawet Ellie przestała być cyfrową kukłą i naprawdę zacząłem się z nią zżywać. Pewnie wielu mogłoby rzec, że pierwsza połowa tej historii miała mnie wprowadzić w świat gry, tylko czy naprawdę musiało to trwać aż tyle? Ciężko jest oceniać dzieło Naughty Dog. Nudny i typowy początek, który został wykonany świetnie, o ile mówić o typowo rzemieślniczym wykonaniu. Z drugiej strony dalsza część gry ociera się o geniusz i nie pozwala się oderwać od telewizora. Już miałem tutaj wystawić moją ocenę jako odniesienie dla oceny Archona, ale przemyślałem to chwilę i doszedłem do wniosku, że ciężko mi wskazać grę w tym gatunku, która mogłaby się w ostatnich latach mierzyć z “The Last of Us”. W związku z tym podaruję sobie jakiekolwiek ocenianie. Wśród gier tej generacji pewnie ciężko będzie znaleźć lepszy tytuł, ale nie nastawiajcie się na grę, która okaże się naprawdę wyjątkowa. Mimo to warto w nią zagrać chociażby po to, by zobaczyć co jest najlepszym osiągnięciem gatunku gier akcji na PS3.
P.S. Od czasu recenzji Archona wyszedł patch, który poprawia przynajmniej polskie napisy. Został dokładnie jeden bug. Traf chciał, że prawie na samym początku, ale czujcie się poinformowani, że dalej jest lepiej. Niestety nie wiem, czy zmieniło się też coś w kwestii dialogów, ponieważ grałem z włączonymi angielskimi głosami.