Autorem niniejszej recenzji jest Lecter
Platformówki są mielonymi wśród gier wideo. Pozornie proste do zrobienia, nie wymagają od twórcy specjalnych umiejętności, aby wyszły jako tako zdatne do zjedzenia, ale też nie jest to nic w szczególności smacznego, choć przy odrobinie chęci wykazania się kunsztem oraz determinacji do przyrządzenia porządnej potrawy możemy stworzyć przysmak, który w przyszłości na samo wspomnienie sprawi, że nasze gruczoły ślinowe zaczną intensywnie pracować. Wszystko zależy nie od naszych umiejętności w przyrządzaniu obiadu w kuchni, ale od tego jak przyłożymy się do pracy. Oozi: Earth Adventure, która najpierw ukazała się w Xbox Live Indie Games, a od ponad roku próbuje, przez platformę Steam Greenlight, dostać się do najpopularniejszego systemu cyfrowej dystrybucji, jest pośpiesznie ulepionym kotletem wrzuconym na olej sprzed tygodnia.
Uproszczę sobie sprawę i zacznę od wymienienia dobrych stron produktu – gra nie jest zła, nie jest tragiczna, ani nie sprawia, że gracz rzuca salwą przekleństw przed monitorem. Nie jest też jakoś specjalnie brzydka, a muzyka jest całkiem znośna. Przeciętniak do kwadratu. I tu zaczyna się mój problem z tą grą: jak w czasach Braida, Feza, Thomas Was Alone, Cave Story, nie mówiąc nawet o wysokobudżetowych produkcjach, jak Rayman Legends, które podniosło poprzeczkę dla innych platformówek o parę stopni, może powstać gra zupełnie nijaka, pozbawiona jakiejkolwiek innowacyjności i wykorzystująca utarte schematy w nienatchniony sposób? Po prostu nie może.
Nie chcąc się znęcać nad Oozi, wymienię największe przewinienia tego tytułu, a reszta niech pozostanie milczeniem. Pierwsza, największa moja bolączka z tym tytułem, która męczyła mnie przez cały czas grania, to level design – a raczej zupełny jego brak. Cała plansza to jeden długi korytarz z nawsadzanymi gdzieniegdzie wrogimi stworkami, kolcami, dziurami, obszarami wodnymi, które nie tworzą spójnej całości, gdzie gracz musiałby się specjalnie wysilić przy pokonywaniu przeszkód. Ewentualny trud związany z przechodzeniem gry prawdopodobnie jest efektem przypadku przy nakładaniu kolejnych obiektów na plansze.
Poziomy nie stanowią jakiegokolwiek wyzwania (poza tym, że kiedy człowiek z nudów przestanie się koncentrować na grze, to wpadnie niespodziewanie w jakąś dziurę). Znajdźki, które odblokowują bonusowe plansze, nie są nigdzie poukrywane. Aby je zdobyć, należy po prostu wejść w inny korytarz niż ten, który prowadzi do końca planszy, dojść do jego końca, zebrać co trzeba i wrócić – to wszystko, żadnego wyzwania. Wizualnie poszczególne etapy gry różnią się od siebie w minimalnym stopniu – głównie zmienionymi teksturami i kolorem (tekstura wody i lawy jest ta sama, po prostu zmieniono ich barwę).
Aby tego było mało, gra jest pozbawiona różnorodności, przeciwnicy to zaledwie kilka rodzajów stworków o bliżej nieokreślonym wyglądzie (nawet sam twórca to przyznaje, spójrzcie tylko na screen powyżej w jaki sposób opisuje bossa, z którym będziemy się zmagać). Sam fakt, że jednym z podstawowych oponentów jest potworek, którego nie można zabić (tak, takie coś pojawia się gdzieś w okolicy trzeciej planszy) pokazuje jaka niemoc ogarnęła twórcę podczas robienia gry. Jednym z motywów głównych Oozi jest zbieranie poszczególnych elementów ubrań, z każdym kolejnym dostaniemy nową umiejętność, np. podwójny skok albo wspinanie się po ścianie – nie wiem jak Waszym, ale moim skromnym zdaniem taki pakiet umiejętności powinien być dostępny od początku, a postać powinna dostawać coś naprawdę interesującego.
Ostatnim problemem, jaki mam z tą grą, jest grafika, muzyka i udźwiękowienie – nie będę się czepiał tego, w jaki sposób zostały wykonane animacje, rozumiem, że tworzenie gry w dwie osoby, z czego jedna ma zająć się całą grafiką w grze nie jest łatwe, ale litości – główny bohater wygląda jakby był złapany na wędkę, a zaraz po wyłowieniu ktoś wylał na niego wiadro gumy do stylizacji włosów. Muzyka brzmi jak od niechcenia powstawiane losowe dźwięki ze skali, którym wtóruje jakiś tam instrument perkusyjny. Ścieżki nawet nie są zapętlone, po prostu w pewnym momencie utwór się kończy, a chwilę potem zaczyna na nowo. A udźwiękowienia nie ma. To znaczy, jakieś jest, ale na tyle ubogie, że musiałem głośność efektów dać na full, aby wyraźnie usłyszeć co jest czym.
Gra nie służy nikomu i niczemu. Nie jest na tyle zła, aby używać jej jako przestrogi przed wydawaniem słabych gier, ale na pewno nie jest na tyle dobra, by kogoś w przyszłości zainspirowała (najwyżej let’s playerów do nagrywania filmików). Nikomu nie można jej polecić, bo nie ma jasno nakreślonego targetu – ani nie będą nim fani indyków, ani fani platformówek, niedzielni gracze też odpadają, dzieci już w szczególności. Wygląda jak projekt w ramach koła naukowego na studiach, a i tak zdarzało się, że widywałem lepsze. Na koniec mogę tylko napisać, że liczę na sukcesy Awesome Games Studio na innych polach game developingu.
Jeżeli ciągle jesteście zaintrygowani tytułem, twórcy udostępnili go za darmo – proszą jedynie, aby zagłosować na grę w Steam Greenlight. Możecie więc udać się na ich stronę i pobrać go bez opłat.