Dawno, dawno temu w odległej galaktyce
rasa Protossów podjęła próbę wyzwolenia
swojej rodzinnej planety Aiur.
Nie byli jednak świadomi, że prawdziwe zło
skrywa się w mroku.
Jedynie Zeratul wyczuł zakłócenia mocy
i podjął próbę znalezienia ich źródła.
Tak zapewne zaczynałoby się Legacy of the Void, gdyby je przenieść w klimaty gwiezdnowojenne. Oba uniwersa łączy całkiem sporo: honor, miecze świetlne, ogromne bitwy i wielka miłość. Innymi słowy czysty przepis na sukces, Lucas jednak pokazał, że nawet z takimi składnikami i do tego gigantyczną bazą fanów, da się pogrzebać kolejne produkcje. Blizzard chyba też w końcu postanowił to udowodnić graczom.
Do teraz nie udało mi się spotkać produkcji tego studia, która nie pochłonęłaby mnie na dziesiątki, jeśli nie setki godzin (tak, nawet Diablo 3). W przypadku LotV też wszystko zapowiadało się jak najlepiej, bo i czemu miałoby być inaczej? Spokojnie zamówiłem swoją kopię gry w przedsprzedaży i czekałem na sygnał, że paczka na mnie czeka. Tego dnia, gdy cała reszta świata zagrywała się w Fallouta 4, ja z wypiekami na twarzy oglądałem intro nowego Starcrafta, fantazjowałem o podboju kosmosu i rozwiązaniu kilku interesujących wątków, ciągnących się od początku trylogii.
Jak to jednak w życiu bywa, nie zawsze marzenia się spełniają, a czasem i owszem, tylko fortuna lubi sobie z nas zakpić przy tym. Może jednak nie będę uprzedzał faktów i wrócę do momentu, gdy skończyło się intro, do prologu. Skupia się on na poczynaniach Zeratula, szukającego spuścizny Xel’Naga. Są to trzy misje do bólu standardowe, znane już z poprzednich części Starcrafta II, a nawet z pierwowzoru, ale w sam raz nadają się na wstęp, by przypomnieć wszystkim, o co chodzi w tej grze.
Jednak to RTS-owe abecadło miało być wyłącznie przystawką, po nim nadeszła wreszcie pora na danie główne – tytułową kampanię. Obiecywałem sobie po niej wiele i szybko zostałem sprowadzony na ziemię lub jak kto woli, na pokład statku, bo tych w grze uświadczymy dość sporo. Oczywiście prolog wcale nie był tutorialem, tylko krótką fabułą na uboczu, prawdziwy wstęp dopiero mnie czekał. Co gorsze, okazał się on dokładną kopią Wings of Liberty i Heart of the Swarm. Ba, nie tylko on, cała kampania to powtórzenie starych rozwiązań, do tego wykonanych gorzej.
Może jednak spróbuję opisać po kolei, co mi przeszkadza w najnowszym Starcrafcie. Misje to powielenie schematów znanych już od wspomnianego Wings of Liberty: rozbudowa bazy i zniszczenie wroga, obrona jakiegoś punktu, walka z ograniczonymi zasobami. Tak, jasne że na tym właśnie polegają strategie i ciężko wymyślić koło od nowa, tylko dlaczego to zostało ubrane w tak wyświechtane szaty? Należało chociażby zmieniać fizykę świata gry i wprowadzić pewnie utrudnienia. O takie rozwiązania nawet proszą same opisy misji, by wspomnieć tu tylko walkę na platformie kosmicznej, która traci kolejne stabilizatory i mogłaby się przechylać, zsuwając jednostki na jedną stronę. Naprawdę niewielka to przeróbka, a mogłaby mieć kolosalny wpływ na rozgrywkę.
Zostawmy to jednak, bo przecież standardowe misje też da się tak zamaskować, że nie czuć znużenia. Ponownie odwołuję się tutaj do poprzedników Legacy of the Void, gdzie miło było posiedzieć na mostku, zapoznać się z misjami i czasem podjąć decyzję, czy lepiej ratować niewinnych, czy zdobywać broń, godząc się na nieodwracalne konsekwencje. No cóż, teraz już nie trzeba zaprzątać sobie głowy takimi problemami, ponieważ fabuła jest liniowa. Nawet pozornie wprowadzone wybory sprowadzają się tylko do kolejności misji, bo przejść je trzeba wszystkie. A co tam na samym okręcie dowodzenia zapytacie? Po staremu, Abathur na swoim miejscu, Tychus też, rodzinka w komplecie. Tak, cały statek to powielenie rozwiązań z poprzedników, zmienione zostały tylko modele postaci i minimalnie osobowości, z czego te drugie nawet na gorsze. Nie potrafiłem się zżyć z żadnym z bohaterów pierwszo- czy drugoplanowych, niektóre dialogi między nimi nawet powodowały napady ziewania.
Co gorsze, nuda nie powinna mi dokuczać, bo przecież główna oś fabularna kręci się wokół Xel’Naga – mitycznej rasy bliskiej bogom, a może nawet są to owi bogowie.Pojawia się też diabeł lub raczej Sauron w postaci Amona. Brzmi to jak pomysł na naprawdę wielkie pojedynki, kusi rezygnacja z limitu 200 jednostek dla misji fabularnych, ale nic takiego miejsca nie ma, co wypominałem wcześniej. O ironio, najlepsze wydały się misje kameralne, oparte na samych bohaterach i ich specjalnych zdolnościach – kilku herosów przeciwko falom wrogów. Nawet wkradły się w nie elementy zręcznościowe, lekki powiew świeżości i… tylko tyle. To niestety o wiele za mało, aby uratować tę kampanię.
Zrezygnowany zabierałem się za pisanie tej recenzji, raz jeszcze zerknąłem na spis zadań, obejrzałem kilka cutscenek i już zaparzyłem kawę, i już kładłem palce na klawiaturze, ale mój wzrok przykuł pewien obrazek wśród opisów kampanii. Okazało się, że był tam jeszcze epilog gry, którego obecność mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się tego, więc nawet nie sprawdziłem, czy się pojawił, jednak gdy już go zauważyłem, to poczułem się lekko zrezygnowany, patrząc na kolejne potencjalnego godziny nudy. Odpaliłem te etapy wyłącznie z obowiązku i… to było wreszcie to!
Współdziałające trzy rasy przeciwko hordom nieprzyjaciół, gigantyczne potyczki i szczypta oryginalności – zamiast licznika czasu u góry ekranu odbierane są kolejne złoża minerałów, wymuszając coraz szybsze postępy w rozgrywce. Do tego powrót wszystkich pełnokrwistych bohaterów, starych wątków, odniesienia do pierwszego Starcrafta, miodzio. Może nie ideał, ale przynajmniej coś naprawdę wartego spędzenia czasu przy komputerze. Nawet zakończenie było intrygujące, pozwalające snuć przypuszczenia i dalej marzyć o przyszłości uniwersum (lub zostawiające furtkę dla Starcrafta III, jak kto woli;)), lecz bez nachalnego cliffhangera. Można tylko żałować, że najlepsze i jedyne naprawdę dobre jest na samym końcu gry w postaci wyłącznie trzech misji.
Zapewne już od ładnych kilku akapitów wierni fani Starcrafta chcieliby mi przekazać, że tak naprawdę w tej grze chodzi o multi. Ok, rzeczywiście większość jest zainteresowana potyczkami w sieci, turniejami i całą otoczką wokół tego. Nie chcę tu oceniać dodania nowych jednostek, zmian w początkowej fazie meczu itp., bo zwyczajnie uważam się za laika w tym trybie zabawy, który siedzi wiecznie w brązie. Jeśli ktoś jest zainteresowany tym aspektem, to pewnie już sam o wiele lepiej niż ja wie, czego się spodziewać. Z kolei świeży gracze będą poznawać wieloosobowe potyczki wraz z poprzednimi tytułami trylogii, a z tego punktu widzenia Starcraft II to aktualnie chyba najlepszy RTS na świecie, niezależnie od tego, co do niego wniósł LotV.
Spojrzałem za to na reklamowany tryb współpracy, gdzie dwie osoby wypełniają wspólną misję. W zasadzie są to takie małe wycinki kampanii, które możemy przejść wraz z kolegą lub kimś dolosowanym przez system. Za każdym razem możemy wybrać jednego z sześciu dowódców (po dwóch na rasę), zapewniających specjalne bonusy w grze. Po wykonaniu zadania przyznawane są punkty doświadczenia, pozwalające wraz z awansem na kolejny poziom odblokowywać specjalne zdolności bohaterów. Daje to potencjalny bodziec do powtarzania zabawy w tym trybie pomimo wyłącznie pięciu misji. Tylko dla mnie to jest o wiele za mało, żebym odnalazł chęć ciągłego tłuczenia ze znajomymi w to samo wyłącznie dla osiągnięć i bonusów. W przyszłości być może pula zadań zostanie zwiększona, ale nie jestem pewien, czy będzie miał kto wtedy w to grać.
Ciężko mi napisać, że Legacy of the Void wzbudziło we mnie ciepłe uczucia. Z drugiej strony kolejne godziny spędzone z produkcją nie były wybitnie bolesne, w małych porcjach nawet trochę się wciągałem, a epilog wręcz pochłonąłem w trakcie jednego posiedzenia. Jednak gdy złożyć to wszystko razem do kupy, wychodzi z tego obraz gry przeciętnej dla fana rozrywki jednoosobowej, wręcz nie dorastającej do pięt poprzednim częściom serii, jakby chodziło już tylko o większą aktualizację rozgrywek sieciowych i obowiązek dokończenia historii. Zabrakło świeżości, pomysłów i serca autorów, pozostał tylko rzemieślniczy produkt, choć pomimo wielu wad nadal jest jednym z najlepszych RTS-ów na rynku.