Jestem człowiekiem dziwnym i czasami brak mi piątej klepki, bo od lat, co roku, zarywam nockę przy ceremonii rozdania Oscarów. Ba! Za każdym razem staram się obejrzeć jak najwięcej nominowanych tytułów by móc rzetelnie obstawić zwycięzców. A to wszystko pomimo świadomości wad nagród Akademii. To czasami festiwale żenady, dziwnych decyzji, niezręcznych momentów, rozczarowań i lania po twarzy prezenterów (dobra, to się akurat zdarzyło tylko raz). I są pewne nagrody, które szanuję bardziej, jak choćby BAFTY, ale tak wyszło, że uczyniłem z Oscarów swoje guilty pleasure i swego rodzaju tradycję.
Tym razem, po raz chyba pierwszy, faktycznie udało mi się obejrzeć wszystkie dziesięć produkcji wyróżnionych nominacją w kategorii Najlepszy Film. Z tego też powodu chciałbym podzielić się swoim osobistym rankingiem tych tytułów i moimi przewidywaniami w krótkim poście na social mediach, ale nim się obejrzałem to zmienił się on w cały artykuł. Nie pozostało mi więc nic innego jak dopisać wstęp, przeredagować całość i po prostu puścić w świat. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, uciekając na Arhn.eu na moment od tematyki growej (PS. BAFTA Games czy The Game Awards również lubię śledzić!). Skoro jednak mówię A, to należy też powiedzieć B i pod spodem znajdziecie moje Top 10 filmów nominowanych w głównej kategorii – od moim zdaniem najsłabszego do najlepszego – a jeszcze niżej także moje typy w poszczególnych kategoriach (poza krótkimi metrażami oraz dokumentami, bo tu niestety obejrzałem za mało by móc się wypowiedzieć). Lecimy!
- MAESTRO, reż. Bradley Cooper
Zaczynamy od prawdopodobnie JEDYNEJ produkcji w tym zestawieniu, która mnie rzeczywiście zawiodła. A szkoda. Trzymam kciuki za Bradleya Coopera, w którym drzemie olbrzymi potencjał zarówno w jako aktorze, jak i reżyserze. Ale wydaje mi się, że nie jest on odpowiednio wykorzystywany, jakby brak mu było dobrego kierunku. Jego najnowszy tytuł poświęcony osobie Leonarda Bernsteina (dyrygent i kompozytor m.in. słynnego musicalu “West Side Story”) to wydmuszka. Produkcja, która próbuje chwycić za dużo srok za ogon i finalnie żadnej w pełni nie łapie. Technicznie film jest zrealizowany na naprawdę wysokim poziomie – zdjęcia prezentują się dobrze, montażowo mamy do czynienia z ciekawymi pomysłami, charakteryzacja jest super, a zarówno Bradley Cooper, jak i cudowna Carey Mulligan są świetni w swoich rolach. Ale całość wywraca się na przeciętnym, nieprzemyślanym scenariuszu Tu się po prostu dzieją rzeczy, a większości wątkom, czy motywom Cooper nie daje odpowiednio wybrzmieć, a ciąg przyczynowo-skutkowy nie działa odpowiednio. Innymi słowy, dostajemy tu dobre sceny nieumiejętnie ze sobą połączone w całość. Bardzo żałuję, bo gdyby twórcy mieli w rękach lepszy tekst, to mogliśmy tu otrzymać coś wyjątkowego.
- POPRZEDNIE ŻYCIE, reż. Celine Song
I już tutaj zaczynają się dla mnie schody, bo każdy kolejny film, poczynając od “Poprzedniego życia” Celine Song, to pozycje, które naprawdę mi się spodobały, tak więc tworzenie z tego rankingu było zadaniem karkołomnym. Dziewiąte miejsce otrzymuje solidny, dobrze napisany melodramat, który opowiada historię Nory i Hae Sunga – dwójki dzieci z Korei Południowej, które zakochują się w sobie. Ich szczenięca, niewinna miłość szybko zostaje przerwana, gdy rodzina dziewczynki wyprowadza się do Stanów Zjednoczonych. Bohaterowie odnajdują się dopiero po latach, gdy są już dorośli – każde z nich ma swoje życie, każde poszło w zupełnie innym kierunku. Czy dawne zauroczenie może w takich warunkach powrócić? I bardzo szanuję twórczynię tego obrazu za to, że wyszła z tego wzruszająca opowieść o relacjach, nostalgii, poszukiwaniu bratniej duszy i przemijaniu, a nie oklepana historia z kategorii: “Czy oni się ostatecznie ze sobą zejdą, czy nie?”. To mądra opowieść, z którą utożsamicie się jeśli za dzieciaka silnie się zadurzyliście w koleżance lub koledze, a potem zastanawialiście się jakby to wasze życie się inaczej potoczyło, gdyby to zamieniło się w poważny związek. Chociaż lubię powolne, refleksyjne kino, to jednak uważam, że “Poprzednie życie” jest odrobinę za wolno prowadzone, pewne sceny bywają przeciągnięte, ale świetna gra aktorska Grety Lee i Teo Yoo, którzy są niezwykle naturalni w swych kreacjach, a do tego naprawdę dobrze napisane dialogi sprawiają, że pod sam koniec miałem nawet gulę w gardle.
- BARBIE, reż. Greta Gerwig
Bawiłem się na “Barbie” znakomicie! Ale film trafia na ósme miejsce, bo po prostu były inne produkcje w zeszłym roku, które bardziej przypadły mi do gustu. W tej historii lalka Barbie w wyniku pojawiających się w jej idealnym życiu dziwnych anomalii (nagłe myśli o śmierci, płaskostopie i te sprawy) zaczyna odkrywać jak faktycznie wygląda prawdziwy świat, w którym więcej jest szarości niż różu. Wychodzi z tego zabawna, ale i refleksyjna opowieść. Lubię filmy Grety Gerwig (reżyserka) oraz Noah Baumbacha (scenarzysta), więc wiedziałem, że duet ten dostarczy mi porządne kino. I tak jest – fabuła przedstawiona w “Barbie” jest prosta i dość bezpośrednia, ale taka też miała być. Filmów o feminizmie oraz uprzedmiotowieniu kobiet dostaliśmy od Hollywood już całkiem sporo, ale po raz pierwszy spotkałem się z tym, by tematy te zostały poruszone w tak lekki, ale jednocześnie umiejętnie docierający do widza sposób. Świetne przedstawienie problemów, których jako mężczyzna po prostu nie znam i nigdy w pełni nie zrozumiem, ubrane w płaszczyk komedii. Ekstra scenografia i wybitna kreacja Ryana Goslinga, wcielającego się w słynnego Kena. Tak, “Barbie” ma swoje wady – jak dla mnie pewne rzeczy są podawane za bardzo na tacy (patrz monolog Ameriki Ferrery), a miejscami są problemy z tempem. Ale koniec końców, na pewno będę do tytułu wracał, a piosenka “I’m just Ken” nieraz jeszcze zawita na mojej playliście.
- CZAS KRWAWEGO KSIĘŻYCA, reż. Martin Scorsese
Jeśli chodzi o starych mistrzów, to myślę, że Martin Scorsese trzyma się najlepiej z całego towarzystwa (niestety Ridley Scott jest już chyba za bardzo odklejony od rzeczywistości…). Miejscami wydaje mi się, że jego pazur, który miał kiedyś lekko się stępił, ale nadal potrafi nam dostarczyć świetne kino. Jego najnowsza produkcja opowiada prawdziwą historię morderstw indian z plemienia Osagów w latach 20. XX wieku. Tragiczna historia pokazująca, że ludzka chciwość nie zna granic, to bardzo pesymistyczna, ale ważna opowieść. Film, jak na mój gust, jest za bardzo rozciągnięty i pewne rzeczy Scorsese mógł przedstawić sprawniej, ale jednocześnie kompletnie rozumiem dlaczego zrealizował ten obraz w taki, a nie inny sposób nie idąc na żadne kompromisy w swojej wizji. Żmudnie prowadzona narracja sprawia, że kolejne trupy zaczynają nam powszednieć aż pozostaje w nas emocjonalna pustka, a to jak najbardziej zabieg celowy, pokazujący jak strasznym zjawiskiem potrafi być społeczna znieczulica. Wymęczenie widza i wyczekanie go tworzy interesujący efekt, kiedy “Czas krwawego księżyca” wchodzi w trzeci akt, a my zaczynamy mimowolnie siedzieć na krawędzi fotela i trzymać mocno kciuki za wplątujących się w całą intrygę agentów dopiero kształtującego się wówczas FBI. Wybitne zdjęcia idą tu w parze ze specyficzną i niepokojącą muzyką, a minimalistyczna, ale znakomita rola Lily Gladstone, to największe plusy tego filmu.
- AMERICAN FICTION, reż. Cord Jefferson
Inteligentnie i sprawnie wykreowana satyra. Piszący poważne powieści afroamerykanin Thelonius Ellison ma dość postrzegania kultury czarnych przez pryzmat prześladowań, niewolnictwa, raperów, gangów oraz gett. Jest zmęczony godnymi politowania wyrzutami sumienia białych. Ma problemy ze sprzedażą swoich książek i w ramach żartu pisze pod pseudonimem powieść o “prawdziwej rzeczywistości czarnych”, która obfituje właśnie w tak gardzone przez niego stereotypy. Niespodziewanie jednak otwiera swym tekstem puszkę pandory… Film Corda Jeffersona to bardzo odważny, ale jednocześnie przezabawny obraz. Komediodramat, mierzący się w niezwykle mądry sposób z trudną tematyką. Jest tu dużo śmiechu, dużo ciepła, sporo wzruszenia, a to wszystko orbituje wokół trafnego komentarza społecznego, gdzie reżyser wyraża swoje znużenie postrzeganiem tekstów kultury przez rasę, czy płeć twórcy. Dodajmy do tego jeszcze wybitną kreację Jeffrey’a Wrighta wcielającego się w główną rolę, a otrzymamy naprawdę dobre, ale jednocześnie lekkostrawne kino.
- PRZESILENIE ZIMOWE, reż. Alexander Payne
Prawdopodobnie najcieplejszy tytuł w tym zestawieniu. To kolejny po “American Fiction” dobrze napisany komediodramat, gdzie jest się do czego pośmiać i przy czym się wzruszyć. Historia nauczyciela historii w prestiżowym liceum, który jest zmuszony zostać w szkole podczas przerwy świątecznej z grupką uczniów potrafi dzięki świetnym dialogom, sprawnemu montażowi i dobremu aktorstwu zachwycić oraz wywołać właśnie to przyjemne ciepło w serduszku. Choć jest to opowieść spod znaku: “już od połowy filmu wiemy, jak to się wszystko skończy”, to nadal ogląda się to przyjemnie i z bananem na ustach czasami zastępowanym drżącą brodą. Na wyróżnienie zasługują tu grający głównego bohatera Paul Giamatti, ale także występująca w roli drugoplanowej Da’Vine Joy Randolph, za którą będę mocno trzymał kciuki, bo zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie Oscarem. Pozycja idealna gdy chcecie sobie poprawić humor!
- BIEDNE ISTOTY, reż. Yórgos Lánthimos
Każdy film Lánthimosa to wydarzenie. Unikalność i osobliwość kina tego greckiego reżysera działa na mnie magnetyzująco. Jego najnowszy obraz absolutnie mnie nie zawodzi w kwestii dziwności, pomysłowości i technicznej realizacji. Opowiada historię Belli, kobiety, która niczym potwór Frankensteina została stworzona w laboratorium i od razu w ciele dorosłej osoby musi z dziecięcą niewinnością w spojrzeniu odkryć oraz poznać świat. Nieoczywiste decyzje artystyczne jeśli chodzi o pracę kamery, montaż, czy scenografię kreują z podróży protagonistki coś wyjątkowego. Świat, który obserwujemy na ekranie jest niby naszym, ale wyolbrzymionym i wykręconym, co pomaga w snuciu zarówno metaforycznej, a jednocześnie jak najbardziej przyziemnej opowieści o odnajdywaniu swojego miejsca w skomplikowanej rzeczywistości oraz o emancypacji kobiet. To jeden z tych obrazów, który warto obejrzeć kilka razy, by powoli i systematycznie dobijać się do kolejnych jego warstw. Wizualna perełka z wybitną kreacją Emmy Stone.
- OPPENHEIMER, reż. Christopher Nolan
Zapewne wielu czytelników będzie zaskoczonych, że najnowszy film Nolana nie trafił na sam szczyt tej topki, ale nic nie poradzę na to, że dla mnie osobiście posiada on pewne mankamenty, które nie pozwalają mi z czystym sumieniem uznać go za najlepszy tytuł zeszłego roku. Co oczywiście absolutnie nie zmienia faktu, że jest to dla mnie produkcja świetna na wielu płaszczyznach. To w jaki sposób ten tytuł jest złożony, to jak wpływa na widza obrazem i dźwiękiem, a do tego poruszona tu tematyka, mocno na mnie oddziałują. Ale w tej historii Projektu Manhattan, gdzie pokazuje nam się jak doszło do stworzenia pierwszej bomby atomowej, moim zdaniem pewne rzeczy są po prostu niepotrzebne. Niektóre wątki wydają się zbędne, a scenariusz niedomaga w pewnych kwestiach, co widać na przykład po przeciętnie napisanych rolach kobiecych i, moim oczywiście zdaniem, za bardzo przerysowanej postaci odgrywanej przez Roberta Downeya Jr., z której na siłę próbuje się uczynić współczesnego Salieriego. To nadal jednak solidne kino, które siedzi mi w głowie. Wszelkie wady bledną w obliczu tego, co w tym filmie zadziałało idealnie, a już zwłaszcza miażdżąca widza finałowa scena. Wrażenie robią zarówno zdjęcia, montaż, muzyka, jak i cudowny Cillian Murphy w roli tytułowej (Oscar gwarantowany!).
- ANATOMIA UPADKU, reż. Justine Triet
Na podium trafia w moim rankingu także francuski film, który zachwycił mnie swoim scenariuszem i przemyślaną od A do Z reżyserią. To dramat sądowy, który jednak ucieka od utartych schematów, opowiadając trzymającą w napięciu, ale kameralną historię. W tragiczny sposób, poprzez wypadnięcie z okna, mąż głównej bohaterki ginie na początku filmu. Protagonistka stosunkowo szybko staje się główną bohaterką, a to co oglądamy potem to batalia o to, czy faktycznie jest morderczynią, czy nie. Produkcja nie daje nam prostych odpowiedzi. Umiejętnie dostarcza nam urywki informacji byśmy to my sami złożyli sobie z tego spójny obraz w głowie i żebyśmy to my osądzili wewnętrznie bohaterkę. “Anatomia upadku” w cudowny sposób pokazuje nam, że nie ma już czegoś takiego jak obiektywna prawda (może nigdy nie było?). Fakty są podawane przez pryzmat bohaterów tego dramatu, każda informacja jest niewystarczająca i wykrzywiona. Film jest zrealizowany fantastycznie i dawno nie miałem do czynienia z tak wybitnym tekstem. Tu nic nie dzieje się przypadkowo – każda scena, każde słowo, padające w rozmowie. Wszystko tutaj ma swoją rolę i dzieje się z jakiegoś powodu. Zaś wcielająca się w oskarżoną Sandra Hüller po prostu rozwala system. Nie, tu już muszę skończyć, bo jak zacznę, to nie skończę zachwycać się tym jak dobra jest “Anatomia upadku”. Musicie to po prostu zobaczyć, choć wiem, że trochę osób może się odbić od zapronowanego tu niespiesznego tempa.
- STREFA INTERESÓW, reż. Jonathan Glazer
Długo walczyłem sam ze sobą, co umieścić na pierwszym miejscu, bo na dobrą sprawę całe to podium zajmują filmy wybitne. Każdy z nich zasługuje na statuetkę, ale wiadomo, że zwycięzca może być tylko jeden, więc wybrałem ten obraz, który najmocniej mną wstrząsnął i nawet nie pozwalał zasnąć po seansie. “Strefa interesów” to tytuł trudny i ciężki, wprowadzający w naprawdę pesymistyczny nastrój, ale jednocześnie ważny i rozkładający na łopatki. Produkcja w reżyserii Jonathana Glazera pokazuje życie komendanta obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Rudolfa Hössa i jego rodziny. To co czyni ten film arcydziełem, to jednak nie CO jest w nim opowiedziane, ale JAK. Nieludzka i potworna eksterminacja ludzkich istnień dzieje się tutaj nie na pierwszym planie, ale gdzieś obok. Nigdy bezpośrednio nie widzimy, co się wyprawia za murem z drutem kolczastym. Czasami jedynie słyszymy gdzieś w tle pojedyncze wystrzały, czy krzyki. Na horyzoncie nieustannie unosi się dym z kominów. Bohaterowie rozmawiają o obozie w wyrachowany, surowy sposób, bez emocji. Bo dla nich to praca, jak każda inna… To jak ten film został poprowadzony to coś wybitnego i niepowtarzalnego. Minimalistycznymi zabiegami chwyta za serce i ściąga nas w mrok stawiając kłam twierdzeniu, że takie okropności dzisiaj nie mogłyby się wydarzyć. Mogłyby i dzieją się… po prostu wydarzają się za murem, a my staramy się je ignorować, słysząc tylko od czasu do czasu przytłumione wystrzały. “Strefa interesów” to potężny obraz, którego udźwiękowienie to prawdziwa bestia, a zaprojektowane do perfekcji kompozycje obrazu Łukasza Żala hipnotyzują . Polecam i jednocześnie ostrzegam, bo potrafi zagnieździć się w głowie.
Na koniec tego długiego artykułu moje subiektywne typy do nagród:
NAJLEPSZY FILM
“Strefa interesów”
NAJLEPSZY AKTOR PIERWSZOPLANOWY
Cillian Murphy (“Oppenheimer”)
NAJLEPSZA AKTORKA PIERWSZOPLANOWA
Emma Stone (“Biedne istoty”)
NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY
Ryan Gosling (“Barbie”)
NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA
Da’Vine Joy Randolph (“Przesilenie zimowe”)
NAJLEPSZY REŻYSER
Jonathan Glazer (“Strefa interesów”)
NAJLEPSZY SCENARIUSZ ORYGINALNY
“Anatomia upadku”
NAJLEPSZY SCENARIUSZ ADAPTOWANY
“Biedne istoty”
NAJLEPSZA CHARAKTERYZACJA I FRYZURY
“Biedne istoty”
NAJLEPSZA MUZYKA ORYGINALNA
“Oppenheimer”
NAJLEPSZA PIOSENKA
“I’m just Ken” (“Barbie”)
NAJLEPSZA SCENOGRAFIA
“Biedne istoty”
NAJLEPSZE EFEKTY SPECJALNE
“Godzilla Minus One”
NAJLEPSZE KOSTIUMY
“Barbie”
NAJLEPSZE ZDJĘCIA
“Czas krwawego księżyca”
NAJLEPSZY DŁUGOMETRAŻOWY FILM ANIMOWANY
“Spider-Man: Poprzez multiwersum”
NAJLEPSZY DŹWIĘK
“Strefa interesów”
NAJLEPSZY FILM MIĘDZYNARODOWY
“Strefa interesów”
NAJLEPSZY MONTAŻ
“Oppenheimer”