Motherload, bo o nim mowa, ponad dziewięć lat po premierze doczekał się sequela, dotychczas wydanego jedynie na PS3 i PS4. Ale czy powrót na czerwoną planetę po dziewięciu latach faktycznie jest taki super?
Sama gra w założeniach jest bardzo prosta. Nieodległa, alternatywna przyszłość, Zimna Wojna trwa nadal. Jako pracownik wielkiej korporacji, gracz zostaje wysłany na Marsa, pod którego powierzchnią odkryto olbrzymie złoża drogocennych surowców i kruszców. Naszym głównym zadaniem będzie pozyskiwanie wyżej wymienionych za pomocą specjalnego pojazdu wydobywczego – warto zauważyć, że poruszamy się jedynie w dwóch wymiarach. Zabawę zaczynamy w bazie na powierzchni Czerwonej Planety. Tu możemy sprzedać posiadane surowce, naprawić pojazd, zatankować go oraz ulepszyć. Maszyna służąca nam do poruszania się pod powierzchnią czwartej planety układu słonecznego ma z początku bardzo ograniczone możliwości – jej mały zbiornik paliwa i bardzo ograniczona ładowność sprawiają, że częste wizyty w bazie są nieuniknione. Wraz z postępem gry zarabiamy jednak coraz więcej pieniędzy, które wydawać możemy na trzy rzeczy. Pierwszą z nich są naprawy, gdyż każde zbyt mocne uderzenie w ścianę, sklepienie lub podłoże może poważnie uszkodzić nasze narzędzie pracy, a całkowite zniszczenie sprzętu oznacza utratę wszystkich wykopanych i jeszcze niesprzedanych materiałów oraz automatyczny powrót do bazy. Ważne jest również tankowanie maszyny, ponieważ z pustym bakiem nie będzie miała możliwości dalszego drążenia tuneli i zapełniania surowcami ładowni. Pieniądze przeznaczać można również na zakup ulepszeń pojazdu oraz bomb.
Mars, jak się okazuje, jest jak ogry. Albo jak cebula. W każdym razie – ma warstwy. Co ciekawsze, między warstwami umieszczone są bazy, takie same jak na powierzchni. Aby kopać dalej potrzebować będziemy ulepszenia wiertła. Pierwszy upgrade należy kupić, ale następne, umożliwiające przekopanie się jeszcze dalej wgłąb czerwonej planety, otrzymamy po wykonaniu zadania polegającego na odnalezieniu kilku rozrzuconych pod powierzchnią konkretnych przedmiotów.
Na Marsie napotykamy wiele różnego rodzajów surowców. Blisko powierzchni znajdują się te warte najmniej, jak żelazo, brąz, srebro czy złoto. Jednak gdy dokopujemy się głębiej, pojawiają się coraz to cenniejsze substancje, między innymi diamenty, rubiny czy amazonit. Świetnym pomysłem ze strony twórców było wprowadzenie systemów kombosów i sekwencji. Wraz z ulepszaniem modułu przetapiającego surowiec, uzyskujemy możliwość łączenia kilku materiałów w jeden, cenniejszy od dwóch jego składników sprzedanych oddzielnie. Dodatkową gotówkę otrzymujemy również za wykopywanie kilku takich samych surowców pod rząd.
Na początku rozgrywki przekopujemy głównie zwykłą ziemię, która sama w sobie łatwo ustępuje wiertłu naszego pojazdu, ale, jak wiadomo, im dalej w las, tym więcej drzew. W głębszych pokładach ziemi czekają na nas różnego rodzaju “przeszkadzacze” w postaci bloków, z którymi nie można sobie w tradycyjny sposób poradzić. Tu z pomocą nadejdą występujące w grze w pięciu rodzajach, różniących się kształtem i zasięgiem eksplozji oraz materiałami, na jakie oddziałują, bomby. Pod ziemią czekają na nas również, wymagające umiejętnego użycia materiałów wybuchowych, zagadki. Po prawidłowym rozwiązaniu takowej uzyskujemy dostęp do cennego kruszcu lub substancji potrzebnej do ukończenia zadania.
Super Motherload okazuje się jednak bardzo powtarzalny i, na dłuższą metę, po prostu nudny. Rozgrywka wygląda cały czas tak samo, a jednym, co cały czas trzymało mnie przy ekranie były, o ironio, komunikaty odradzające wiercenie głębiej, przeplatane z wołaniami o pomoc. Mimo tego, nadal bawiłem się w kreta, niezłomnie omijałem niezniszczalne bloki i kamienie, przewiercałem się przez magmę i stopiony metal, by dotrzeć do sedna rozgrywki – bossfighta. Najbardziej wyczerpującego, wymagającego i zarazem najbardziej satysfakcjonującego bossfighta, jakiego ukończyłem. Dotarcie do niego zajęło mi około czterech – pięciu godzin. Pokonanie finałowego bossa – aż siedem. Za każdym razem, gdy boss mnie pokonywał, teleportowany byłem do najgłębiej położonej bazy. Stamtąd tylko siedem tysięcy stóp w dół krętymi korytarzami i znów mogłem próbować pokonać przeciwnika.
Pokonanie bossa i dokonanie jedynego w grze, ale bardzo dobrze pomyślanego wyboru moralnego oznacza faktycznie koniec gry, ale absolutnie nie oznacza końca zabawy. Oczywiście można od nowa pobawić się w górnika, kopać, zarabiać, tankować, ulepszać, ale dla tych bardziej wymagających graczy twórcy stworzyli specjalny tryb hardcore. Tryb, który upodabnia rozgrywkę do oryginalnego Motherloada z 2004 roku. Wprowadzone są dwie istotne zmiany: Koniec paliwa w baku oznacza natychmiastową śmierć, a nie jedynie zablokowanie możliwości kopania, jak w przypadku trybu normalnego. Sama śmierć jest nieodwracalna – grę zaczynamy od zera.
Super Motherload na wszystkich poziomach trudności brutalnie karze gracza za błędy. Na swojej drodze wgłąb Marsa nie napotkamy żadnych przeciwników – każdy błąd, każda śmierć były spowodowane tylko moją nieuwagą i głupotą. A karane były wyjątkowo brutalnie – utratą całego, nieraz wartego dziesiątki, a nawet setki tysięcy dolarów, urobku, oraz teleportem do poprzednio odwiedzonej bazy. Najgorszą karą była jednak świadomość, że tego wszystkiego można było uniknąć, gdyby nie własny błąd. Nie ma również opcji delikatnego oszustwa w postaci wczytania ostatniego zapisu, bo gry nie da się samodzielnie zapisywać, wszystko dzieje się co jakiś czas automatycznie.
Jak powszechnie wiadomo – każda gra od razu staje się o niebo lepsza, gdy gra się ze znajomymi. W Super Motherloadzie zaimplementowana jest możliwość gry w aż cztery osoby, z opcją dołączania i odłączania się od gry w locie. Faktycznie, kopanie w dwu- i więcej osobowej grupie jest przyjemne, ale niestety tylko przez pierwsze piętnaście minut. Denerwuje brak możliwości rozdzielenia się tak, aby każdy z graczy mógł dokonywać wydobycia w innym rejonie podziemnego Marsa – wszyscy muszą pozostać w obrębie jednego ekranu.
Od strony artystycznej gra nie jest może dziełem wybitnym, ale zasługuje na szczerą pochwałę. Oprawa graficzna, poczynając od plansz menu, instrukcji i ustawień, a na samym wnętrzu czerwonej planety kończąc, stoi na zaskakująco przyzwoitym poziomie. Nie inaczej ma się sprawa z udźwiękowieniem. Głosy postaci są przyjemne, tak samo jak dźwięki wydawane przez nasz pojazd. Nie denerwują, ani również nie przeszkadzają w grze. W płaszczyźnie audio szczególnie jednak wybija się genialny, klimatyczny soundtrack, fantastycznie dopasowany do rozgrywki.
Super Motherload to ciekawy przypadek. Z jednej strony, fantastyczny powrót do jednej z najcieplej wspominanych przeze mnie małych gierek z okresu podstawówki, ładna, przyjemna produkcja, od której niekiedy ciężko się oderwać, i do której bez wątpienia chętnie będę wracał w przyszłości, z drugiej jednak strony pozycja na dłuższą metę męcząca swoja powtarzalnością i schematycznością.