Guild Wars 2 jest z pewnością tytułem, o którym każdy słyszał. Produkcja ta, mimo iż do starych nie należy, bo dokładnie dzisiaj ma swoje pierwsze urodziny, wbrew wszelkim prognozom, że gry MMO zaczynają się graczom nudzić, zbiera kolejne rzesze fanów. Na czym polega fenomen tej gry i czy aby prawdziwie uważana jest za jeden z najlepszych tytułów massively multiplayer online? Cóż, jako że lubię okrągłe daty, a rocznice są idealnym czasem do podsumowań, postanowiłam wziąć go pod lupę.
Na początku wszystko zdawało się przerastać wszelkie oczekiwania producenta. W sklepach o dziwo ustawiały się kolejki chętnych do zakupu, a nie mówimy tu o tytule, który szczycił się jakąś szczególną kampanią reklamową. Początkowe ceny również nie były zachęcające, bo oscylowały w przedziale od 175 do 200 zł. Kolekcjonerzy oczywiście mogli sprawić sobie wersję „ekskluzywną” gry zawierającą całkiem sporą figurkę Rytlocka, litografie, soundtrack oraz zestaw wirtualnych gadżetów do wykorzystania podczas rozgrywki. Dzień przed premierą Mark Kerstein, niemiecki Community Manager, za pomocą swojego Twittera poinformował, że ilość sprzedanych egzemplarzy przedpremierowych przekroczyła milion. Mogliśmy więc mówić o wielkim sukcesie ArenaNet i liczyć na naprawdę dobry tytuł…
I tu zaczęły się schody, bowiem nadszedł dzień premiery i 28 sierpnia producent udostępnił swoje serwery. Część kodów aktywujących konto nie działała w ogóle, część kont została zbanowana ze względu na kradzione klucze, dodatkowo pojawiły się problemy z aktualizacją klienta i nie było możliwości zalogowania się do czasu wydania łatki. A gdyby upierdliwych sytuacji było graczom za mało, to zaserwowano im grę pełną lagów, bugów (nie można było między innymi łączyć się w drużyny w światach Overflow) i bez jakichkolwiek możliwości skomunikowania się ze znajomymi, gdyż czat również miewał swoje fochy. Wydawca po chwilowym sukcesie otrzymał zimny prysznic na ostudzenie emocji i zabrano się poważnie za pracę. W ciągu kilku następnych tygodni udało się usunąć wszelkie błędy i gracze mogli w końcu spokojnie zagłębić się w odkrywanie tajemniczego świata Tyrii.
Właśnie ten aspekt gry dopracowany został już od samego początku. Szczęśliwi ci, którzy bez problemów mogli napawać się nim od pierwszych godzin funkcjonowania serwerów. Tytuł bowiem oferuje bardzo duże i zróżnicowane tereny sprawiające, że mamy ochotę zatrzymać się na chwilę, przerwać nieustający levelling i popatrzeć na piękne widoki gór czy tropikalnych puszczy. Projektanci wpadli na genialny pomysł ułatwienia nam poznawania najciekawszych miejsc w danej krainie za pomocą tak zwanych POI (point of interest) oraz punktów widokowych (pozwalających nam zobaczyć z lotu ptaka cały otaczający nas teren). Niezainteresowani wyglądem terenów również zostali do nich zwabieni za sprawą nagród, które możemy otrzymać po odkryciu całej lokacji, zupełnie jakby producenci chcieli nam powiedzieć „Zobacz, ale może jednak zatrzymasz się tutaj na dłużej?”.
Równie dobrze zostały zaprojektowane portale umożliwiające nam przemieszczanie się między krainami. Jest to duży plus dla graczy, którzy dzięki temu zabiegowi zostali w znacznej mierze pozbawieni lagów, gdyż klient nie musi pobierać informacji o wydarzeniach z całego świata, a jedynie z miejsca, w którym się znajdujemy. Nie zapominajmy jednak o samych projektantach, mogą oni teraz bez problemu dorzucić od tak kolejny kawałek mapy bez jakiegokolwiek oddziaływania na resztę lokacji.
„A co mogę robić, kiedy zacznie mi się nudzić ciągłe wypełnianie questów?” – zapyta pewnie większość z was. Na takie sytuacje z odsieczą przybywają eventy, które dynamicznie wpływają na całe otoczenie. Jeśli więc nie wspomożesz innych graczy przy obronie mostu, możesz zapomnieć że przez niego przejdziesz, bo nieoczekiwanie na twoich oczach może się zawalić i reszta lokacji nie będzie dostępna, dopóki robotnicy nie podejmą się ponownej jego naprawy.
Kolejną możliwością jest dołączenie do gry w trybie PvP, w którym poszczególne serwery toczą ze sobą walki o panowanie nad krainami. I nie chodzi mi tutaj o dotychczasowy świat, a zupełnie inne miejsca, do których normalnie nie ma wstępu. Tryb taki nazywa się World vs. World i oferuje szeroką gamę możliwości, zaczynając od przejmowania fortów, poprzez pozbywanie się dostawców amunicji wroga, a na obleganiu zamczysk za pomocą katapult oraz dział kończąc.
Dla miłośników kameralnych aren polecam lokację Heart of the Mists, w których małe drużyny losowych graczy starają się przejmować poszczególne miejsca w taki sposób, by jak najszybciej zebrać 500 punktów. Tryb ten umożliwia nam dodatkowo pozyskiwanie oddzielnych broni i zbroi PvP, ale jest to raczej gratka dla kolekcjonerów i estetów, gdyż poza wyglądem nie różnią się od siebie statystykami, ani nie wnoszą nic nowego.
Fani rozgrywki PvE również nie pozostali z pustymi rękami. Udostępnione zostało 8 instancji, z których każda posiada dwa unikalne tryby gry. Pierwszy określony jest mianem „Story Mode”, w którym poznajemy historię danego miejsca oraz prowadzonych tam działań przez grupę pewnych bohaterów (nie chcę zdradzać fabuły). Ten rodzaj rozgrywki należy do bardzo prostych i nie zajmuje zbyt wiele czasu, pozwala nam za to oswoić się z nowym miejscem, by po jego ukończeniu odblokować tryb drugi. Mowa oczywiście o „Explorer Mode”, przeznaczonym dla graczy mających większe pojęcie na temat zasad gry PvE. Ten rodzaj instancji został podzielony na 3 osobne ścieżki i tylko od nas zależy, którą drogę zechcemy obrać. Mamy również możliwość pozyskiwania specjalnych odznak do zakupu tematycznych broni i zbroi (tak, każda instancja posiada własne, unikatowe przedmioty). Przed rozpoczęciem trudniejszego trybu rozgrywki polecam poszukać taktyk w internecie, gdyż nie jest taki prosty, jak się wydaje.
Skoro udało mi się już wspomnieć o „Story Mode” i historii, jaką zawiera, to nie zostawię oczywiście bez słowa kwestii fabuły gry. Towarzyszy nam ona od samego początku, gdy tworzymy postać, by pod koniec projektowania naszego bohatera uraczyć nas filmikiem na temat dotychczasowej historii jego życia. Dalsze losy zarówno jego, jak i całego świata zawarte będą w serii tzw. personal eventów, rozłożonych w czasie wraz ze zdobywanym przez nas doświadczeniem. Mimo że wiele osób narzeka, iż po części historia ta bywa banalna i oklepana, z czym się zresztą zgadzam, to wprowadza niekiedy bardzo ciekawe nastroje i elementy humorystyczne sprawiające, że nie raz na naszej twarzy pojawi się uśmiech.
Wracając jednak do dalszych losów produkcji, to po kilku miesiącach, kiedy już gracze zdobyli maksymalne poziomy i najlepsze zbroje, coraz częściej zaczęły pojawiać się pytania, czy to już wszystko, na co stać ArenaNet. Nie było już bowiem nic do odkrycia i właściwie mogliśmy odłożyć grę na półkę, i nigdy do niej nie wracać. Producent jednak, nie chcąc popełnić tego samego błędu co na początku, miał już przygotowane rozwiązanie. Kiedy tylko zaczęły pojawiać się pierwsze głośne komentarze niezadowolonych graczy, odkryto wszystkie karty, prezentując co dotychczas przed nami ukrywano. A było tego sporo. Na pewno największym sukcesem okazało się wprowadzenie rozgrywki „Living Story”, cyklu wydarzeń oddziałujących na cały świat Tyrii. Każdy z nas poprzez swoje działania i intensywność uczestnictwa mógł wpłynąć na to, jak potoczy się dalsza fabuła i losy mieszkańców kontynentu. Dotychczas zaserwowano nam serię naprawdę ciekawych eventów, m.in. na Haloween, (który był pełen mini-gierek, przedmiotów do transformacji oraz dungeonów, w których mogliśmy zgarnąć naprawdę niesamowicie wyglądające przedmioty), Dragon Bash, Flame and Frost, jak również typowe polityczne wybory, w których mogliśmy głosować, oraz obecnie działający Clockwork Chaos, polegający na ratowaniu świata przed demonicznymi stworzeniami. Usprawniono również system achievmentów, dodano znacznie więcej możliwości pozyskiwania punktów oraz ustanowiono za nie nagrody (od złota, na skórkach kończąc).
Jednym z ciekawszych pomysłów było na pewno wprowadzenie Fractals of the Mists, będących o wiele trudniejszą wersją typowych instancji, zawierającą nowe lokacje oraz nowe wyzwania dla wymaksowanych i uzbrojonych graczy. Tutaj nie wybieramy ścieżki, a losujemy tereny. Po ukończeniu trzech czeka nas walka z głównym bossem. Z każdą ukończoną serią instancji podnosimy ich trudność i zyskujemy dzięki temu coraz to lepsze nagrody, które na końcowych poziomach (do których podobno jeszcze nikt nie dotarł) są naprawdę sowite.
Czy więc faktycznie Guild Wars 2 zasługuje na miano jednej z najlepszych gier massively multiplayer online? Według mnie tak. Mimo początkowych problemów z działaniem klienta, szybko zabrano się do roboty, kładąc szczególny nacisk na opinie graczy i zdobywając dzięki temu naprawdę szerokie grono odbiorców. ArenaNet jest z pewnością jedną z niewielu firm, która funkcjonuje z przekonaniem „to my jesteśmy dla graczy, a nie oni dla nas”, co jest zdrowym podejściem, biorąc pod wzgląd zachowania innych wydawców. Tytuł ten możemy również uznać za naprawdę rozwijający się, zmieniający się dosłownie co tydzień i oferujący coraz to nowszy content. Prawdą jest, że w tej recenzji tak naprawdę nie opisałam nawet ułamka możliwości gry, gdyż oferuje nam ona o wiele więcej, jednak odkrywanie reszty równie wspaniałej zawartości pozostawiam wam, drodzy czytelnicy i zapewniam, nie będziecie się nudzić.
I kończąc tym miłym akcentem wypada mi jedynie życzyć twórcom w rocznicę ich produkcji wszystkiego najlepszego oraz powodzenia w dalszym rozwijaniu ciekawego świata Tyrii.