Autorem niniejszej recenzji jest Insajd
Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach (prawdopodobnie jeszcze przed dinozaurami), graczom do pełni szczęścia wystarczało naprawdę niewiele. Ludzie zagrywali się w niesamowite tytuły składające się tylko z tekstu lub grafiki zrobionej z kilku kresek, a do tego nie trzeba było dodawać już nic więcej. To było… kiedyś. W dobie dzisiejszego zaawansowania technologicznego takie starocie wrażenie zazwyczaj robią tylko na fanach retro, którzy głównie z sentymentu nadal potrafią godzinami ślęczeć nad podobnymi tytułami. Ja sam nigdy bym nie przypuszczał, że gra zbudowana z tekstu i grafik tworzonych ze znaków ASCII wciągnie mnie do swojego świata niczym odkurzacz klocki Lego spod szafy. Czas się przyznać do błędu, bo przeglądarkowy Candy Box zassał mnie jak diabli.
Mam nadzieję, drogi graczu, że lubisz słodycze, bo owa gra ocieka lukrem w ilościach wręcz niemożliwych. Po kilku godzinach grania wizyta u dentysty wydaje się być nieunikniona. Czy jesteś na to gotowy? Jeśli tak, to wystarczy wejść w TEN link i dać się wciągnąć bez reszty.
Candy Box to taka gra, o której najlepiej nic nie mówić, tylko wysłać potencjalnej ofierze wspomniany wcześniej URL. Cała reszta to już czysta ludzka ciekawość, połączona z dziką chęcią parcia naprzód, przed siebie. Szczególnie, że nic nie stoi na przeszkodzie, by zostawić na chwilę nasz cukierkowy interes bez opieki i zająć się czymś pożytecznym, a później powrócić do niego np. w ramach przerwy w pracy. Problem jednak pojawia się wtedy, gdy nasza przerwa zamienia się w kilka godzin obserwowania rosnącego słodkiego stosu… Ciężko wyjaśnić, dlaczego aż tak wciąga. Trzeba po prostu samemu spróbować.
Jeśli zamiast sadzenia lizaków na cukierkowej farmie nadal czytasz ten tekst i jakoś nie masz zamiaru wierzyć na słowo jakiemuś randomowi z internetów, to specjalnie dla ciebie napiszę coś więcej na temat Candy Box. Miej tylko na uwadze, że największa przyjemność zabawy z tym tytułem polega na samodzielnym odkrywaniu jego kolejnych elementów i obserwowaniu, jak z niczego powstaje ciekawa i na swój sposób skomplikowana gra. Czytasz dalej? Dobrze więc, na twoją odpowiedzialność.
Sam początek gry wygląda dość niewinnie. Mamy przed sobą jakiś licznik, który co sekundę dodaje jednego cukierka, tym samym powiększając nasz rozrastający się stosik. Póki co zdobyte słodycze możemy zjeść lub wyrzucić na ziemię (;_;), jednak chwila cierpliwości i zza horyzontu wyłania się stary i głodny naszych słodkich karmelków handlarz. „Kup pan lizaka” – słyszymy po chwili, co to jednak za interes wymieniać tyle cukierków na jeden patyczek? Dużo korzystniejszy wydaje się miecz, który jak grom z jasnego nieba pojawia się w ofercie starca, gdy tylko wejdziemy w posiadanie odpowiedniej ilości ociekającej lukrem waluty. A mając miecz, można zająć się jakimś bardziej intratnym zajęciem, niż tylko wpatrywanie się w dodający słodycze licznik. Nic bowiem nie cieszy tak, jak wycinanie lasu drewnianym mieczem. Dla cukierków, oczywiście.
Zaczyna się robić ciekawiej, prawda? A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Candy Box przez długi czas trzyma się zasady „coś z niczego” i zawsze, kiedy myślałem, że nie ma mnie już czym zaskoczyć, to pojawiał się jakiś nowy element, jeszcze bardziej uatrakcyjniający rozgrywkę. Znalazło się tu nawet miejsce na easter egga, do wytropienia dla wytrwałych. Muszę też powiedzieć, że jak na przeglądarkową popierdółkę, gra jest niesamowicie satysfakcjonująca. Kiedy wreszcie po wielu żmudnych próbach udawało mi się pokonać danego bossa, radość z takiego wyczynu była większa, niż mogłem się spodziewać. W zasadzie jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to lekko zauważalny niedobór pomysłów u twórcy tytułu, który da się zauważyć pod koniec gry. Brakowało mi wtedy tych ciekawych elementów, którymi zasypywani jesteśmy na początku.
To w zasadzie tyle, chociaż udało mi się sklecić kilka akapitów na temat Candy Box, to nadal uważam, że najlepszym sposobem na dowiedzenie się czegoś na temat tego wyjątkowego tytułu jest po prostu zagranie w niego. Gra ta jest bowiem czymś, czego po prostu trzeba spróbować. Spokojnie, samemu dać się wciągnąć w cukierkowy interes i czerpać przyjemność z małych i prostych rzeczy. Szczególnie, że teraz zainteresowani tytułem mogą przetestować jego polską wersję, dostępną w serwisie arhn.eu. Jest więc na co czekać?