Autorem niniejszej recenzji jest Ymir
Efekty promocji na gog.com okazały się być nader zadowalające.
Kiedy po raz pierwszy w jednym z klipów z serii ‘WTF is…?!’ Total Biscuita ujrzałem Risk of Rain, podchodziłem do niego raczej sceptycznie. Nawet nie z racji tego, w jaki sposób tytuł się prezentował wizualnie, ani nie dlatego, że według słów Brytyjczyka był on diablo trudny. Nie. Odstraszała mnie wizja zatracenia się w świecie powtarzalnej, schematycznej gry na kilkanaście godzin. Podobnie zresztą jak widmo ‘jeszcze jednej próby’, dopadające mnie podczas ogrywania tytułów pokroju The Binding of Isaac czy Faster Then Light. Kupię, jeśli mocno stanieje! – pomyślałem. Nie czekałem nawet miesiąca, kiedy cena gry spadła o 60% na gog.com. W ten sposób zostałem wciągnięty na dobre kilkanaście godzin, które wciąż przybywają, podczas gdy piszę ten tekst.
Czym jednak jest ten tytuł? Otóż to produkcja indie stworzona przez studio Hoopoo Games. Na kadrę ówcześnie składało się dwóch studentów z Uniwersytetu w Waszyngtonie. Swą promocję gra rozpoczęła na Kickstarterze, skąd napłynęło główne dofinansowanie tytułu. Tak światło dzienne ujrzała ta roguelike’owa produkcja, mieszanka platformówki i strzelanki. Całość podano w konwencji 8-bitowej, co nie tylko było łatwiejsze w produkcji, ale również ułatwiło wyskalowanie twardszych przeciwników. W efekcie wydają oni się być naprawdę ogromni względem bohatera. O grafice napomknę jeszcze później, po wprowadzeniu was do świata Risk of Rain.
Stay Alive…!**
Grę rozpoczynamy zaraz po kraksie naszego statku kosmicznego na obcej planecie. Naszym celem będzie wydostanie się z niej, pokonując przy tym hordy przeciwników i… i to w zasadzie tyle, co można o fabule powiedzieć. Po prostu jest, służąc tylko za pretekst do przemierzania tego nietypowego, pełnego wszelkiego świństwa otoczenia. To powiedziawszy mogę skupić się na omówieniu samej rozgrywki. Wybieramy jedynego dostępnego bohatera spośród dziesięciu i zaczynamy masakrę. Każdy heros (lub heroina) dysponuje czterema umiejętnościami przypisanymi domyślnie do kolejnych przycisków Z-V. Mamy więc podstawowy, choć różny dla każdej klasy atak oraz trzy pozostałe czynności specjalne działające osobno bądź modyfikujące poprzednie. Dodatkowo możliwość ruchu strzałkami i skok. Do tego wszystkiego po planszy rozstawione są licznie pojemniki skrywające bonusy. Z części można skorzystać za darmo, z innych za stosunkowo niewielką opłatą. Zarobek uzyskujemy głównie z pojawiających się non stop monstrów zamieszkujących tę dziwaczną planetę. Skaczemy więc po platformach, wybijamy potwory i kupujemy wspomagacze. Na koniec, kiedy czujemy się pewnie, otwieramy portal i pokonujemy bossa. Przechodzimy do następnej planszy, po czym giniemy. Potem rozpoczynamy grę ponownie, poprawiamy poprzednio popełnione błędy, kupujemy więcej przedmiotów i znowu umieramy. Raz po razie i od nowa.
ded
Śmierć, notabene z której powodu gra zawsze się nabija za pomocą różnych tekstów wyświetlających się na ekranie, to coś, co spotka nas średnio raz na 10 minut, nie dalej niż na trzecim poziomie gry. Dzieje się tak, albowiem kiedy walczymy, w prawym górnym rogu ekranu nieubłagalnie wybijane są sekundy przyspieszające podniesienie poziomu trudności o jeden stopień. Co prawda, w menu przed rozpoczęciem możemy wybrać, w jaki sposób chcemy grać, ale to tylko zwalnia/przyspiesza wspomniany timer, pozostawiając resztę bez zmian. Bywa ciężko, jak na porządnego roguelike’a przystało. Pomocne w przetrwaniu mogą okazać się przedmioty wypadające ze skrzyń i z bossów. Owe fanty, których w sumie do dyspozycji mamy sto (większość z nich musimy odblokować na różnoraki sposób), podobnie jak nasze umiejętności, mogą być pasywne bądź aktywne. Będziemy mieli więc możliwość przyzwania na chwilę dronów, wystrzelenia rakiet, czy też uleczenia się, podczas gdy druga połowa ekwipunku będzie zwiększać naszą prędkość czy szybkość ataku, podpalać ziemię, albo strzelać morderczymi wiązkami energii. Możliwości jest masa i choć przedmiot aktywny posiadamy przy sobie maksymalnie tylko jeden (działa na zasadzie dodatkowej umiejętności opatrzonej również cooldownem po użyciu), tak pasywnych pozwolono graczom mieć tyle, ile tylko uda im się zdobyć. Każdy z nich może się pojawić u nas kilkukrotnie, zwiększając swą moc.
Produkcja wspiera multiplayer. Kooperacja może odbywać się lokalnie na jednym komputerze bądź przez sieć. Autorzy cały czas doglądają tytułu wypuszczając nowe aktualizacje. Najnowsza wprowadza do gry system artefaktów. Jeśli znajdziemy któryś z nich podczas rozgrywki,dostaniemy opcję odpalenia specjalnego z trybów. Pozwoli to nam przykładowo na walkę ze spawnującym się jednym tylko typem potwora. Więcej o tym dodatku poczytać można pod adresem oficjalnej stronie produktu.*
Podobnie zróżnicowani są zresztą sami bohaterowie. Znajdą się tu przedstawiciele zarówno walki na większy dystans (jak sniper czy commando), korzystający z ognia zaporowego (surpressor, acrid) bądź wspomagający się urządzeniami (engineer). Każdą z klas gra się inaczej, a z racji tego, że są one odpowiednio zbalansowane, nie istnieje postać zbytnio odstająca od reszty. Do każdej trzeba zastosować inną taktykę. Wyróżnia to produkcję na tle innych ze swojego gatunku, bo choć strzelanie na ślepo przed siebie może działać całkiem nieźle na początku, tak nie ma żadnej gwarancji, że będzie się sprawdzać, kiedy wzrośnie poziom trudności. Brakowało mi tylko możliwości łączenia umiejętności w kombosy, które miałyby odmienny efekt wyjściowy zależnie od tego, w jakiej kolejności ich używaliśmy (taki pomysł był zaimplementowany chociażby w League of Legends). Brak zróżnicowania w późniejszych etapach gry to największa wada, dotykająca zresztą większość roguelike’ów. Jeżeli jakimś cudem uda nam się pokonać drugiego z kolei bossa, to następne wyzwanie nadejdzie dopiero podczas finałowej walki. Przy trzeciej mapie złoto z przeciwników wypada w ogromnych ilościach, a my sami mamy do tego czasu całą masę przedmiotów na podorędziu, że ciężko otrzymać jakiekolwiek obrażenia, a pozostało jeszcze drugie tyle! Tym sposobem już po 15 – 20 minutach rozgrywka ogranicza się do chodzenia z lewej na prawo, nawet bez strzelania, gdyż wszystko wykonują za nas posiadane zabawki. Biegamy więc z jednego miejsca na drugie i przysłuchujemy się przygrywającej w tle aby ugrać jak najwięcej nim przejdziemy dalej.
“And his music was electric”
Ścieżka dźwiękowa jest w grze fenomenalna. Elektroniczne brzmienia nie tylko świetnie oddają klimat planety, na której się znajdujemy, ale również dodają dreszczyk tajemniczości. Nawet kiedy rytm przyspiesza i staje się bardziej agresywny wraz z postępem walki, to nie opuszcza go ponura atmosfera. Nieco inaczej sprawa się ma z oprawą graficzną, znacznie oszczędniejszą. Wykonuje ona swoją funkcję zgodnie z oczekiwaniami. Można bez problemu odróżnić bohatera od tła, platform i przeciwników. Wszystko to jest większe lub wręcz przytłaczające w stosunku do protagonisty. Ich design, choć wykonany poprawnie, nie stanowi nic ponad przeciętność.
Pomimo pewnego kaca moralnego – nie żałuję spędzonych godzin nad Riskiem. Sam fakt poznania tak klimatycznej ścieżki dźwiękowej powinien wystarczyć, ale nie, tytuł dał mi coś więcej. Dzięki niemu mogłem się wyżyć, a zarazem odprężyć, odrzucając wszelkie myślenie na bok. Dlatego pewnie jeszcze nieraz do niej wrócę.
*W tej chwili Risk of Rain w różnych sklepach (w tym na Steamie) kosztuje w granicach 9 € (ok. 35 zł), ale nie zaszkodzi poczekać na promocje w miarę regularnie obejmujące ten tytuł. Tak czy inaczej – Warto.W tym celu polecam skorzystanie ze stron http://isthereanydeal.com/ i/lub http://www.cheapshark.com/. Zwłaszcza ten ostatni jest godny rekomendacji – pozwala na powiadomienie e-mailem w momencie, kiedy tytuł spadnie poniżej podanej przez nas wcześnie ceny.
EDIT: W ciągu najbliższych 2 dni RoR jest na Steamie w obniżonej cenie – 3.05 €
**Śródtytuły pochodzą z tekstów wyświetlanych w różnych momentach gry