E-sport to coraz popularniejsza forma rywalizacji. Zbiera przed ekranami miliony widzów, więc powstanie symulatora drużyny e-sportowej nie jest w sumie takie dziwne, zwłaszcza patrząc na inne, co dziwniejsze symulatory. Polski ESport Manager pojawił się na Steamie https://store.steampowered.com/app/652660/ESport_Manager/ w zeszłym roku, niedawno wylądował także na Switchu, nawet w niższej cenie niż na PC – 32 złote – i właśnie tę wersję testowałem. Wyciągnąłem z tej gry trochę zabawy, ale nie będę ukrywał – jest to (pół)produkt zrobiony niskim kosztem.
Na początku tworzymy swoją drużynę – dobieramy ksywki dla graczy (które nie mają limitu znaków i zbyt długie nie będą mieściły się w wyznaczonych polach podczas gry, ups), ich wygląd oraz rodzaj gry, w której będą się specjalizować, MOBA lub FPS. Wybrałem tą pierwszą z dosyć śmiesznego powodu, parę miesięcy temu wróciłem do grania w League of Legends po paroletniej przerwie i od czasu do czasu pogrywam sobie ze znajomymi. Mamy swoją drużynę, gramy i staramy się dobrze bawić (mimo komentarzy o matkach ze strony drużyny przeciwnej). Postanowiłem więc pobawić się w mały role-playing i odtworzyłem nasz zespół – każdemu nadałem odpowiednią nazwę, rolę i pozycję oraz dobrałem mniej więcej pasujące postacie. Połowa zabawy, którą czerpałem z tej gry, to było właśnie odgrywanie naszej paczki i informowanie znajomych o “naszych” postępach.
Granie w symulatory zazwyczaj wymaga chociaż mglistego pojęcia o tym, co taka gra symuluje. MOBA w ESport Managerze ewidentnie wzorowała się na LoLu, który nie ma zbyt skomplikowanych zasad:
- trzy linie po trzy wieże, na końcu każdej inhibitor
- w środku bazy Nexus ochraniany przez dwie kolejne wieże, zniszczenie go oznacza wygraną
- głównym celem jest niszczenie wież wraz ze stworami, które wytwarzane są przez nasz Nexus (zniszczenie inhibitora sprawi, że na daną linię zacznie wychodzić mocniejszy typ stworów), gdy wieża przeciwnika weźmie je za cel, gracze mogą ją powoli niszczyć.
Tutaj wszystko zostało uproszczone. Dalej są trzy linie, ale na każdej jest tylko jedna wieża. Żadnych inhibitorów i mechaniki super stworów, żadnych dodatkowych potworów na mapie czy specjalnych eventów a Nexus nie jest niczym chroniony. Każda z postaci ma do dyspozycji tylko jedno zaklęcie (których jest mniej niż 5 i z każdego korzysta parę postaci), a przedmiotów do zakupu w trakcie gry jest tylko paręnaście. Wszystko to wygląda jak symulator piłki nożnej oferujący mecze grane w drużynach po 5 osób, bez spalonych, autów i fauli, by jak najbardziej uprościć rozgrywkę.
The ESimsport Manager
Ale jeszcze przed główną częścią gry, druga strona esportowego medalu – zarządzanie drużyną oraz jej główną siedzibą. To w niej dbamy o swoich zawodników, podpisujemy kontrakty, wstawimy nowe focie na fejsa oraz rozpoczynamy mecze. W sklepie zakupimy kolejne pokoje dodające nowe funkcje (pokój od social mediów, rozrywki czy gabinet z trofeami) czy po prostu ulepszające obecne (większa sypialnia, czyli miejsce na więcej łóżek do spania), oraz nowe przedmioty do upiększenia bazy lub do korzystania przez zawodników.
Drużyny esportowe muszą być oczywiście mocno eksponowane w internecie, zwłaszcza w social mediach. O ostatniej wygranej napisać można na jednym z czterech serwisów nawiązujących od prawdziwych portali. Mechanika całkiem realistyczna w swoich założeniach, nie da się ukryć że internetowa prezencja zespołów to bardzo ważna część tej branży. Dobra widoczność i duża ilość fanów pozwala także na zdobycie kontraktów sponsorskich.
Taki kontrakt wymaga sprostania wymaganiom konkretnej firmy. Na przykład – miej 2700 fanów oraz trzy wygrane mecze w sezonie, dzięki temu przez najbliższe 4 tygodnie po każdym meczu otrzymasz 350 dolarów. Problem w tym, że w pewnym momencie fani zaczynają spływać o wiele mniejszym strumieniem. Postując na każdym dostępnym serwisie zdobywałem około 20 fanów co mecz (na szczęście więcej po wygraniu mistrzostw). Wymagania kontraktu są obliczane przez grę mniej więcej tak – weź obecną ilość fanów gracza i dodaj 3-5%, i tak z każdą rzeczą. Jeśli jednak nie zdążyłem sprostać wymaganiom i kontrakt przepadał, to kolejny kontrakt miał jeszcze większe wymagania, ponieważ trzeba było doliczyć kolejne procenty. Licznik “poziomu umiejętności” nabijał się, gdy kupowałem kolejne skille, problem pojawił się więc wtedy, gdy odblokowałem je wszystkie, ponieważ gra ciągle wymagała, żebym zdobył ich więcej. Nie wiem, być może jest jakaś inna metoda, która pozwala nabić ten licznik, ale w pewnym momencie po prostu nie mogłem zdobywać już części kontraktów.
W tej grze pojawia się jedna ciekawa rzecz, która na początku jest olbrzymim plusem, ale potem staje się kulą u nogi. Po zakupie odpowiedniego ulepszenia można samemu grać w tytuł, w który grają nasi zawodnicy. Najpierw jedną postacią, po ulepszeniu można się przełączać nawet między trzema. Operowanie tyloma postaciami naraz sprawia zbyt dużo zamieszania, więc sterowałem tylko jedną postacią, tak jakbym po prostu grał w jakąś grę z gatunku MOBA. Na początku wydało mi się to miłym dodatek pozwalającym lepiej wczuć się w swoją drużynę (zawsze lubię takie rzeczy w grach), ale po paru godzinach…
AI jest po prostu głupie. I nasza drużyna i drużyna przeciwnika ma generalnie jedną, główną taktykę: iść przed siebie. Wbiec przy okazji pod wieżę przeciwnika i tam umrzeć? Trudno. Czasami mają przebłyski geniuszu i zrobią to, co powinni, czyli zabijają przeciwnika, obijają trochę wieżę i cofają się, ale zazwyczaj stoją tam pod wieżą i umierają. Nie miałem więc co liczyć, że poradzą sobie sami i w ten sposób w końcu odkryłem, że jedyny sposób na wygraną to grać samemu i pomagać drużynie, bo nie dadzą sobie sami rady. W tym symulatorze trzeba grać samemu, by wygrać. Wyobrażacie sobie zakup najnowszego Football Managera i odkrycie, że żeby tak naprawdę zacząć wygrywać mecze, musicie je wszystkie rozgrywać, symulacje nie wchodzą w grę? Tak było przez prawie całą moją rozgrywkę, dopiero pod koniec, po zakupie ulepszeń i nabiciu wysokiego poziomu drużyny, spróbowałem znów symulacji meczy i nagle zacząłem wygrywać dosłownie każdy mecz.
Na samym początku, młody i naiwny, szedłem całkowicie w realizm. Postacie sensownie rozdzielone na linie, oczywiście każdą trzeba bronić i atakować. Nawet nie symulowałem rozgrywki, ponieważ to był pewny sposób na przegraną, tylko uczestniczyłem w rozgrywce zarządzając zawodnikami. Kupowałem przedmioty potrzebne do zrównoważonego rozwoju (atak, prędkość postaci, regeneracja zdrowia, i tak dalej), reagowałem na zagrania przeciwników i kazałem postaciom zmieniać linie. Czyli tak, jak wygląda prawdziwa MOBA. Ale tutaj nie ma to najmniejszego sensu, w ten sposób tylko przegrywałem. Przeciwnik rzucił trzech czy czterech zawodników na jedną linię i było po zawodach. Dostosowywanie taktyk, zmiana postaci czy zakup nowych umiejętności pomagał w małym stopniu, mogłem pokonać parę prostych drużyn w niezobowiązujących sparingach, ale wygrywanie w lidze było niemożliwe. Wziąłem więc sprawy w swoje ręce. Odblokowałem wspomniane ulepszenie i zacząłem sam grać jedną z postaci i starałem się rozgryźć sposób na wygraną.
Zajmowałem swoją linię sam, resztę przydzielałem na inne i nie interesowałem się, co robią. Jakoś sobie radziłem, modliłem się by inni kompletnie nie zawalili u siebie. Potem ogarniałem w miarę wszystkie trzy linie zabijając zbliżających się do bazy wrogów i liczyłem na to, że reszta drużyny sama wygra grę (co czasem się działo, a czasem sam musiałem biec to zrobić). Szukałem też idealnej dla mnie postaci. Te leczące się nie mają sensu, te z tarczą również. Postacie, które rzucają obrażenia obszarowe we wskazanym miejscu? Strzał w dziesiątkę. Na początku strefa ta nie robi zbyt dużo obrażeń, ale chwilę po zaczęciu meczu zadaje je już tak duże, że każdy w tej strefie umiera. Powiem więcej – każda wieża oraz Nexus przeciwników również padają od tego na strzała! Tak więc od tej pory moją taktyką było wysłanie wszystkich postaci na środek (tylko jeden na inną linię, dla bezpieczeństwa). Gdy zaklęcie nie jest jeszcze tak mocne oni obijają przeciwników, ja ich nim dobijam. Niszczymy wieżę, biegniemy do bazy przeciwników i rozwalam po prostu ich bazę, to zaklęcie na tym etapie z jakiegoś powodu ma już moc nuklearną.
Dodatkowo w sprawie zarządzania drużyną w trakcie meczy – przedmioty są automatycznie kupowane dla każdej postaci, ale można to wyłączyć. Nie dla jednej postaci, którą gramy, tylko jeśli już, to dla wszystkich – trzeba męczyć się więc z okienkami i co chwila kupować kolejne przedmioty dla każdej postaci. W teorii. Szybko odkryłem, że nie muszę kupować nikomu żadnych przedmiotów a i tak wygram, jeśli wiem jak – rzecz niewyobrażalna w prawdziwych mobach. Co najwyżej kupowałem swojej postaci 5 takich samych przedmiotów skracających czas ładowania umiejętności, tylko to było chociaż trochę przydatne i szybciej mogłem kończyć mecze.
Oprócz rozgrywek ligowych i sparingów do dyspozycji są także pomniejsze turnieje wyjazdowe w wielu krajach świata, takich jak Brazylia, Polska, Japonia czy Chiny. Brałem udział w paru, pozwala to zarobić trochę pieniędzy ale ogólnie jest to bezcelowe – kolejne pieniądze od sponsorów przychodzą dopiero po ukończeniu całego turnieju (więc pieniądze i tak są mniejsze, niż jakby grać zwyczajne mecze), nie dodaje nam to przewagi w lidze i w sumie i tak wygląda tak samo jak wszystko inne – po paru razach dałem sobie spokój (oczywiście po zdobyciu złota w ojczyźnie).
Każda postać ma trzy paski potrzeb, które musimy uzupełniać – zmęczenie, głód, i… wysiłek fizyczny. Trzeba ich regularnie karmić, kłaść spać oraz kazać ćwiczyć, by je zaspokoić, dzięki temu chyba lepiej będą wypadać w rozgrywkach. Na początku strasznie męczące i zajmujące czas, ponieważ trzeba wysłać każdego po kolei do maszyny do ćwiczeń, do łóżka i do kuchni, z czasem można zakupić urządzenie, które ładuje wszystkie paski u wszystkich postaci naraz. A dlaczego chyba? W pewnym momencie powiedziałem “sprawdzam” i zacząłem grać mecze gdy każda postać miała 0% w każdym pasku – i tak wygrywałem każdy mecz.
Oprócz roli dekoracyjnej czy zwiększającej efektywność zaspokajania potrzeb, każdy zakupiony przedmiot dodaje parę punktów doświadczenia drużynie, im droższy tym więcej. Bardzo ciekawy pomysł, może ma trochę sensu przy kupnie nowych komputerów do grania czy sprzętu do ćwiczeń, ale czemu nowe dywaniki do łazienki czy gaśnica mogą nabić nowy poziom drużynie?
Najdziwniejszą kwestią jest to, że w grze nie można ulepszać swojej drużyny. Wspomniane ćwiczenia uzupełniają tylko pasek potrzeb – żadnych poziomów doświadczenia poszczególnych zawodników, ćwiczeń konkretnych pozycji w grze czy poprawy refleksu. Dokupić można nowe umiejętności dla poszczególnych postaci (system podobny do run z Ligi Legend – buff +10% prędkości ataku, prędkość poruszania się +5% czy +50 punktów zdrowia) oraz dla całej drużyny (większy zasięg przyjaznych wież czy większa regeneracja zdrowia każdej z postaci), ale to tyle. Mechanika ćwiczeń, planowania treningów, wybierania który typ treningu najbardziej przyda się graczowi na jakiej pozycji to bardzo ciekawa rzecz i nieodzowna część takich symulatorów, a tutaj jej kompletnie nie ma. Duży minus.
Sposób naliczania punktów rankingowych jest w ogóle z Grunia. Jedna osoba z mojej drużyny znajduje się w połowie tabeli, druga mniej więcej w trzech czwartych, trzy kolejne okupują ostatnie miejsca – w tym i moja główna postać. Trzykrotnie wygraliśmy mistrzostwa świata i wygrywamy każdy mecz. Niszczymy bazy przeciwników w ciągu sekund bez żadnej śmierci! Punkty po zakończeniu meczu i tak lubią się mocno glitchować, może w tym tkwi problem.
Wersja na Switcha jest wykonana słabo. Pod względem wydajności jest okej, czasem zdarzały się przycięcia. Grałem tylko w trybie handheldowym i wszystkie teksty są całkiem czytelne, ale odczytanie ich na dużym ekranie z odległości z pewnością sprawi kłopot. No i do tego sterowanie. W każdym miejscu gry jest cała masa opcji, podmenu i przycisków do kliknięcia wszystkimi klawiszami joyconów. Trzeba się nauczyć, że żeby kupić nowy przedmiot postaci trzeba wcisnąć minus by wyłączyć tryb chodzenia i zacząć używać menu, dwa razy w prawo do zakładki z zakupami, wybrać postać, wybrać przedmiot, potem wybrać opcję kup, kliknąć, no i oczywiście dla każdej postaci i dla każdego przedmiotu z osobna. Publikowanie postów w social mediach to podobny ból w tyłku, każde wydarzenia można opublikować w czterech różnych serwisach i opcje dla każdego są absolutnie takie same: wybór, czy publikujemy zdjęcie, film, tekst (czy może wszystko naraz) i czy zamierzamy przeznaczyć na to mniej, czy więcej pieniędzy, im więcej tym zasięgi są większe. Tak więc po każdym meczu trzeba wejść w cztery podopcje, pozaznaczać najdroższe warianty i wysłać. A po wygranej lidze robi się z tego 3 razy więcej pracy do wykonania. Mę-czą-ce. Oczywiście, dotykowy ekran Switcha nie jest wspierany, to by było zbyt wygodne.
A to już nie mówiąc o samym sterowaniu postacią w normalnej grze, to już jest dopiero bajka. Gałką (bardzo powoli i topornie) steruje się wskaźnikiem, gdzie udać ma się postać, tym samym przyciskiem rozkazującym pójście rozkazuje się także atakowanie przeciwników, więc jeśli nie trafiłeś wskaźnikiem – zaczniesz iść do przeciwnika. W połowie meczy nie działało mi także rozkazywanie atakowania więzy i inhibitora, wtedy kliknięcie na nie po prostu sprawia, że nasza postać w nie wchodzi. Trzeba stać w pobliżu i modlić się, żeby żaden przeciwnik nie podszedł, bo wtedy automatycznie zaczniemy atakować ich, a nie daną budowlę. Gdyby miała to być prawdziwa MOBA – po tygodniu nie grałby w nią nikt.
I tak po 16 godzinach doszedłem do końca. W teorii mógłbym grać dalej, wymaksować wszystkie osiągnięcia oraz zdobyć najwyższe miejsca w tabeli, ale po pierwsze to niemożliwe, ponieważ większość osiągnięć jest popsuta a miejsca w tabeli to prawdziwe lotto, po drugie skończył się już tak naprawdę fun. Na tryb FPS spojrzałem tylko przez chwilę, wbrew nazwie wygląda na praktycznie to samo. Widok dalej jest z rzutu ptaka, steruje się postaciami i każe zabijać przeciwników, brakuje tylko minionów i niszczenia inhibitorów. Szkoda, że nie postarano się bardziej i nie odtworzono tu lepiej tego gatunku albo i innych popularnych gier esportowych, tak by można było odkrywać tę grę na nowo parę razy. Rozczarowujący jest ten brak serca włożonego w ten tytuł, wszystko wykonane po linii namniejszego oporu, byleby tylko było bo musi być. Temat gry, który powinien być bliski twórcom, prosi się wręcz o dużo więcej ciekawych i zabawnych mechanik, easter eggów (ale przyznam, że chociaż nawiązanie do JoJo jest, widocznie komuś się jednak chciało) i zawartości.
Kolejny raz staje przed grą słabą, z której jednak wyciągnąłem całkiem sporo zabawy. Pomysł całkiem ciekawy, ale wykonanie kuleje i ewidentnie nie jest to gra zrobiona z miłością, a po prostu produkt. Ale mimo tego, cały ten role-playing drużyny dawał mi i znajomym dużo śmiechu a szukanie sposobu na oszukanie gry zawsze sprawia mi frajdę. Spędziłem 16 godzin szukając idealnego sposobu na wygrywanie meczy, zdobyłem wreszcie mistrzostwa (nawet parę razy), kupiłem wszystkie możliwe przedmioty i ulepszenia. Ktoś mógłby spędzić w tej grze jeszcze 20 godzin wspinając się na szczyt tabeli, wygrywając każdy dodatkowy turniej czy zdobywając kolejne tysiące fanów, a ktoś inny po godzinie dałby sobie spokój. Jesli myślisz, że to coś dla ciebie, spróbuj przy jakiejś większej promocji lub sprawdź ten kod – C044KK6JK1C2GY4W :).
Kody na grę dostarczył wydawca.
Specjalne podziękowania za wystąpienie w grze oraz za ponowne zarażenie LoLem dla Bartka, Karola, Darka, Konrada Adriana i Dominika.