Autorem niniejszej recenzji jest Insajd
Ostatnimi czasy zauważyć można coraz większy wysyp gier indie, tworzonych przez niezależne, często jednoosobowe studia, które na fali popularności tych tytułów znacznie śmielej próbują ugryźć kawałek tortu komputerowej rozrywki. Opinie graczy na temat takich produkcji są jak zwykle różne, jednak trudno zaprzeczyć, że indyki to już nie tylko wysublimowana zabawa dla komputerowych hipsterów, a szybko rozrastający się, nowy gatunek gier. Kwestią sporu jest też kategoryzowanie tytułów, ciężko bowiem do końca rozgraniczyć, kiedy gry są niezależne, a kiedy takie być przestają. Jest to jednak temat na osobną dyskusję – zamiast zajmować się rozważaniem tych jakże spornych kwestii, tym razem ograniczę się do omówienia jednego z przedstawicieli owego gatunku, dość rozpoznawalnego tytułu w indie-światku, czyli gry Bit.Trip Runner.
Z początku tytuł wydaje się być typową platformówką, jednak po kilku minutach gracz zdaje sobie sprawę, iż ma do czynienia z dość niecodzienna grą rytmiczną. Naszym zadaniem będzie tutaj odpowiednie kierowanie czarnym kosmitą o imieniu Commander Video w taki sposób, by bezpiecznie dotarł do końca danego poziomu. Cały czas towarzyszyć nam będzie muzyka, która w zależności od wykonywanych działań jest modyfikowana przez samego gracza i to właśnie ona jest tutaj najważniejszym elementem. Nadaje grze dynamizmu, wymusza poczucie rytmu i świetnie komponuje się z tym, co dzieje się na ekranie.
Wypadałoby napisać coś o fabule, ta jednak w Bit.Trip Runnerze praktycznie nie istnieje. Na początku pierwszego poziomu w ziemię uderza meteoryt, z którego wynurza się nasza postać… i to w zasadzie tyle. Nie dane nam będzie dowiedzieć się nawet jak zwie się główny bohater, dopiero szperając w internecie znaleźć można informacje na ten temat. Bądź co bądź nie nazwałbym tego jakąś wielką wadą. Fabuła w tego typu tytule nie jest zbytnio potrzebna, w zasadzie nie odczuwałem jej braku, o którym wspominam jedynie z czysto recenzenckiego obowiązku.
Jak już napisałem wcześniej, gameplay przypomina grę platformową i niewątpliwie elementy tego gatunku są tutaj zachowane. Nie mamy jednak całkowitej kontroli nad naszą postacią – Commander Video sam sunie naprzód, gracz natomiast może skakać przy pomocy klawisza spacji lub, wykorzystując strzałki i WSAD, zmuszać bohatera do wykonywania odpowiednich ruchów. Możemy więc ślizgać się, co pozwala omijać wystające bądź latające przeszkody, uruchamiać tarczę odbijającą sunące w naszą stronę sześciany energii, wybijać się na leżących sprężynach lub niczym Chuck Norris z kopa rozbijać różnorakie przeszkadzajki. A to wszystko w rytm muzyki, którą poniekąd sami tworzymy.
To właśnie soundtrack i występujące w grze dźwięki nadają wszystkiemu niesamowitego uroku i wdzięku. Na początku każdego poziomu w tle przygrywa nam dany utwór, a my omijając bądź niszcząc przeszkody, dodajemy do niego dodatkowe dźwięki. To trochę jak w Guitar Hero czy Rock Band, tyle że tutaj, zamiast gry na instrumencie, muzykę tworzymy, wykonując odpowiednie akcje naszym bohaterem. Dodatkowo zbierać możemy specjalne power-upy, które modyfikują ścieżkę dźwiękową, czyniąc ją bardziej złożoną i wyrazistą. Ponadto uczucie rytmu jest wręcz niesamowite, grając nie raz łapałem się na kiwaniu głową czy uderzaniu stopą o podłogę w rytm muzyki. Sam soundtrack bazowany jest na utworach chiptune, kojarzonych z erą ośmiobitowych konsol, a z racji że jest to gra rytmiczna, muzyka musi być bardzo dobra – i taka właśnie jest. Mi najbardziej spodobał się utwór Blackout City, który usłyszeć można w menu głównym. Za każdym razem, kiedy uruchamiałem Bit.Trip Runnera, zmuszony byłem do posłuchania chociaż fragmentu tego motywu. Jest po prostu świetny.
Podczas zabawy przyjdzie nam odwiedzić trzy światy, każdy z nich składa się z 12 etapów. Na dobrą sprawę pojedynczą planszę przejść można w jakieś parę minut, ale ze względu na dość wysoki poziom trudności czas gry znacznie się wydłuża. Już na normalnych ustawieniach zdarzało mi się kląć pod nosem, kiedy to po raz kolejny byłem zmuszony zaczynać dany level od początku. Szczególnie, że nie ma tutaj żadnego systemu żyć czy checkpointów – jedna skucha i powtarzamy poziom od nowa. To czasem potrafi wyprowadzić z równowagi, z drugiej jednak strony czyni rozgrywkę bardziej wymagającą, a nie ukrywajmy, ostatnimi czasy gry stanowią coraz mniejsze wyzwanie pod względem poziomu trudności. Mimo wszystko osoby, które łatwo wyprowadzić z równowagi, powinny mieć się na baczności lub odpowiednio dawkować przyjemność grania w Bit.Trip Runnera. Warto też wspomnieć, że każdy ze światów kończy się walką z bossem. To jednak nie wprowadza do rozgrywki zbytniego urozmaicenia, bo potyczki z owymi przeciwnikami i tak sprowadzają się do wykonywania tych samych czynności co na zwykłych planszach.
Oprawa graficzna gry jest dość umowna i nieskomplikowana. Trójwymiarowe plansze, po których się poruszamy, obserwujemy z boku. Dominuje stylistyka urbanistyczna, jedynie poziomy bonusowe wprowadzają do rozgrywki trochę natury. Warto nadmienić, iż wraz ze zbieraniem kolejnych power-upów zmianie ulegają efekty specjalne. Stają się one bardziej intensywne i wyraziste, jednak, oprócz walorów czysto wizualnych, ma to swoją wadę. Mianowicie zbyt krzykliwe i stylizowane na pikselowaty typ rozbłyski potrafią skutecznie utrudnić rozgrywkę. Dodając do tego szybkie tempo gry i niekiedy zlewające się z trasą biegu Commandera Video modele tła, tworzy się zbyt duży chaos, który będziemy przeklinać i obarczać winą za nasze niepowodzenia. Nieraz podczas gry zdarzyła mi się sytuacja, gdy będąc blisko mety, wpadałem w jakąś dziurę lub nie zauważałem przeszkody, bo widoczność utrudniała mi szata graficzna i efekty specjalne.
Ostatecznie jednak Bit.Trip Runnera uznaję za pozycję godną uwagi. Sprawdzić ją powinni fani gier indie (o ile jeszcze tego nie zrobili) oraz gracze lubujący się w tytułach rytmicznych, szczególnie że wybór takich gier nie jest na PC zbyt duży. Pozostali też mogą rzucić okiem, bo jest to całkiem niezła odskocznia od innych, utartych gatunków gier. Tytuł posiada pewne wady, ale są one raczej mało znaczące i nie powinny w większym stopniu zniechęcić do rozgrywki. Innymi słowy – warto spróbować.