Na to pytanie będą musieli sobie odpowiedzieć przede wszystkim darczyńcy i ludzie, którzy skuszą się na kupno The Serpent’s Curse. Chociaż nigdy nie byłem wielki fanem serii, to sama nazwa poruszyła pewne struny mojej duszy i zaryzykowałem, i mam mocno mieszane uczucia.
A czas leci…
Przygodówki opierają się na dwóch filarach: historii i zagadkach. Ocena pierwszej z nich jest dość mocno utrudniona, gdyż autorzy postanowili podzielić grę na dwie części. Trochę to dziwna decyzja, tym bardziej że obie składowe mają oddzielać raptem dwa miesiące. Niestety nadchodzące uzupełnienie (na szczęście darmowe) zawiera bardziej interesujące mnie fragmenty, czyli te pełne spisków i tajemnic. Aktualnie możliwa do ogrania zawartość skupia się bardziej na zagadkowych morderstwach i ledwie zaczyna kręcić się wokół sekretów pewnego obrazu. Zawiodłem się bardzo na tym aspekcie, ponieważ o wiele bardziej interesują mnie właśnie kulisy tajnych zgromadzeń i spraw z nimi związanych niż doczesne sprawy kryminalne.
Sprawy niestety nie ratują postacie. Gdy scenariusz kuleje, to właśnie oni potrafią uciągnąć niejedną fabułą. W piątym Broken Swordzie może nie wszyscy zawodzą, ale większość owszem. Najlepiej chyba zarysowany i zagrany jest główny bohater – George Stobbart. Dobrze podłożony głos przez aktora z poprzednich części cyklu, kwestie dialogowe strawne i jedyne do czego można się naprawdę przyczepić, to techniczna strona, która zresztą dotyczy wszystkich postaci – przerwy między kolejnymi wypowiedziami są zbyt długie, nawet w trakcie monologów. Brzmi to dość nienaturalnie i psuje “wejście” w historię. Trochę gorzej sprawy się mają z partnerką głównego bohatera – Nico. Aktorka wcielająca się w nią wypadła dość sztucznie i brzmi, jakby pracowała od niechcenia. Zabrakło mi także więcej prywatnych dialogów między głównymi postaciami, może jakiegoś flirtu? Jest kilka rozmów idących w tym kierunku, ale jest ich stanowczo za mało.
Oczywiście są też postacie drugoplanowe, chociaż te, które przewijają się najczęściej, są stworzone w sposób zupełnie nie przystający do dzisiejszych czasów, bo czy można brać na serio głupawego detektywa szukającego mordercy z krwi ofiary albo policjanta mającego problemy z pęcherzem, gdy tylko słyszy szum fal? Takie historie bardziej pasują do kreskówek i to z poprzedniego wieku, dzisiaj nawet dzieci by tego już nie przełknęły. No i nieszczęsne żarty, a w zasadzie typowe suchary. Wspomniałem już problemy z pęcherzem, ale trafiają się też takie kwiatki jak wydany przez detektywa zakaz ruszania się wszystkich w pomieszczeniu, w tym specjalne wyróżnienie w poleceniu dla trupa leżącego na ziemi. Albo próba parodii słynnego tańca z “Pulp Fiction”, w mojej opinii dość miernie wykonana i co ciekawe jest to jedna z niewielu scenek w 3D. Para zdecydowanie poszła w gwizdek.
…i leci…
Został jeszcze drugi filar gier przygodowych, czyli zagadki, lecz z ich oceną mam nawet jeszcze większy problem. Z jednej strony są one zazwyczaj dość logiczne*, rozwiązanie ich nie wymaga pocierania komputera bananem i odprawiania czarów. Mimo to mam poczucie, że ten aspekt był zbyt prosty. Twórcy prowadzili mnie za rączkę od jednego punktu do następnego i zabrali mi całą swobodę decyzji. Gdybym jednak nadal sobie nie radził, to autorzy zapewnili dodatkowo zestaw podpowiedzi. Zabrakło mi zagadek opartych na kolejnych rozmowach, powrotach do lokacji i łączeniu faktów z różnych fragmentów historii.
Pora przejść do strony wizualnej, chociaż może bardziej do technicznych problemów. Wszelkie tła powinny się podobać fanom ręcznie rysowanych ilustracji, gorzej wypadają trójwymiarowe modele postaci. Nie dość, że czasem aż nadto odstają od pozostałych grafik, to jeszcze na połączeniu 2D i 3D powstaje wiele błędów – ręce przenikające przez stoły, ludzie stojący w połowie biurka, takie drobne wady pojawiają się co chwilę. Być może nie każdy się tego dopatrzy, ale mnie to mocno denerwowało. Technicznie zawodzą też animacje bohaterów. Wydają się dość sztuczne, a potrafią też się zaciąć. Zwłaszcza, gdy chcemy przyspieszyć dialogi. Szkoda, bo The Walking Dead udowodniło, że wiele takich problemów można spokojnie uniknąć, i to też bez gigantycznego budżetu.
…nieubłaganie.
Zbliżając się do końca recenzji, warto by dodać trochę pozytywów. Autorzy nie zapomnieli o przeszłości serii i jej weteranach. Wracają znani bohaterowie, co chwilę pojawiają się odwołania do poprzednich historii i starych lokacji. Nowym graczom zupełnie to nie będzie przeszkadzać, wierni fani docenią puszczane w ich kierunku oko. Można także wybrać wygląd interfejsu, nowoczesny lub klasyczny, znany z poprzednich odsłon cyklu. Pewną nadzieją jest także obietnica, że fabuła zdoła się ciekawie rozwinąć w drugiej części gry, tym bardziej, że już pierwsza część wystarczyła na sześć godzin gry, a jeśli ma nas czekać drugie tyle, to nie jest źle. Szkoda tylko, że najważniejsze zalety, czyli fabuła i rozgrywka, opierają się na nadziejach związanych z nadchodzącą aktualizacją.
Piąty Broken Sword jest przeciętną przygodówką jak na XXI wiek, jednak pozwala też wrócić oldschoolowcom do korzeni gatunku i poczuć się znowu młodymi. Niestety gra urwana jest w połowie, przez co ciężko ją aktualnie polecić, ale równie ciężko do niej zniechęcać, choć trzeba pamiętać, że będzie to raczej wędrówka w przeszłość niż zupełnie nowa jakość rozgrywki. Oczywiście tuż po pojawieniu się drugiego epizodu pojawi się jego recenzja na arhn.eu i przynajmniej do tego czasu radziłbym się wstrzymać z zakupem.
*Z jednym wyjątkiem, który mocno mi utkwił w pamięci. Otóż w pewnym momencie nie możemy dostać się do szafki, gdyż drogę blokuje nam… karaluch. Tak, zwykły karaluch. Nie możemy go po prostu rozdeptać, ale jesteśmy zmuszeni wykonać kilka czynności i rozmów, aby złapać owada do pudełka po zapałkach. Lekka to przesada…