No nie tak miało być. W założeniu miałem ograć sympatyczna gierkę raz dwa i jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia wypuścić recenzję. Niestety w życiu nie zawsze jest tak jakbyśmy chcieli – raz, że sprawy które niespodziewanie zwaliły mi się na głowę pokrzyżowały część planów, a dwa pomimo rozegrania już ponad 30 godzin w Spellforce 3 nadal nie widzę końca. I nie zrozumcie mnie źle – gdybym miał dość czasu to zagrywałbym się do upadłego ale tak się złożyło, że miałem wówczas przed sobą przeprowadzkę do odległego o jakieś 800 kilometrów miasta, zmianę pracy, pewne zaległości na uczelni, rozliczenie podatku i dużo innych dorosłych spraw… aż człowiek zaczyna tęsknić za tymi pięknymi czasami kiedy mając te 16 lat grał w dołączony do jakiejś gazetki SpellForce Zakon Świtu. I grał tak jak tytuł przykazał zarywając nocki do momentu aż na dworze zaczynało się robić jasno. I wiecie co? Tęsknię za tymi czasami – tym bardziej, że Spellforce 3 obudził we mnie tą szczyptę nostalgii nawet jeżeli byłem w stanie odpalić sobie gierke ledwo 2 razy w tygodniu późnym wieczorem. Jestem głęboko przekonany, że gdybym cofnął się w czasie te dziesięć lat nie oderwałbym się od tego tytułu długimi godzinami. No ale zanim zacznę się rozpływać w nostalgii nad tym tytułem, rzućmy na niego okiem pod nieco bardziej krytycznym kątem.
Jeżeli chodzi o doniesienia medialne to bardzo późno się dowiedziałem, że gra w ogóle wychodzi – być może 2 tygodnie przed premierą i miałem nadzieję, że na dzień wyjścia uda mi się mieć już gotową recenzję. Jak wiecie nic z tego nie wyszło. Chcę też z tego miejsca podziękować serwisowi Good Old Games, który na potrzeby arhn.eu dostarczył recenzencką kopię gry do recenzji. Czy można powiedzieć, że miałem wobec tego tytułu jakieś oczekiwania? Cóż – jako zapalony swego czasu gracz Zakonu Świtu na pewno miałem jakieś nadzieje, ale jak wspomniałem nie wyczekiwałem tej pozycji maniakalnie, obgryzając ze zdenerwowania paznokcie. Ot wyszła, dobrze wiedzieć, patrząc po dostępnych w sieci materiałach wydawała się mieć potencjał.
Krótkie wprowadzenie dla tych, którzy nie znają serii Spellforce. Jest to specyficzny mix strategii czasu rzeczywistego z RPGiem. Całość osadzona w dość kanonicznym świecie fantasy zamieszkanym przez ludzi, elfy, krasnoludy, orków i tym podobne indywidua. Każdy scenariusz ma jakieś swoje cele główne uzupełniane przez wątki poboczne. Ponadto sekwencje erpegowe przeplatają się ze strategicznymi – często będziemy sterować jedynie bohaterami, a armie i bazy zbudujemy jedynie w określonych scenariuszach. W moim subiektywnym odczuciu twórcom udało się znaleźć dość dobry balans, choć odbiór będzie na pewno zależał od gracza i tego czego oczekuje. Tak czy siak, zarówno fan epregów jak i strategii znajdzie coś dla siebie. Budowanie armii oraz budynków, jak rozwijanie drzewek postaci i ekwipowanie moich bohaterów generowało kupę frajdy.
Co do fabuły – gra jest względnie świeża, a poza tym nie przyciągnęła chyba ogromnych mas ludzi, więc nie chcę sypać tutaj spoilerami, na wypadek gdyby ktoś chciał ją odkrywać po swojemu. Dlatego opiszę jedynie swoje wrażenia i ogólny zarys fabuły – tyle ile mniej więcej dowiadujemy się już na wstępie. Przede wszystkim uczciwie się przyznam, że nie spodziewałem się niczego ambitnego po fabule gry strategicznej. I bardzo przyjemnie się zdziwiłem patrząc jak dużo wysiłku twórcy włożyli aby fabuła – choć sztampowa – była jednocześnie ciekawa, dobrze zagrana przez aktorów głosowych, a do tego zawierająca kilka plot twistów, których zupełnie sie nie spodziewałem. Tyle ogólników – jeżeli chodzi natomiast o wstęp do fabuły to wygląda on następująco. W główna rozgrywkę wkraczamy jako potomek Isamo Tahara – głównego złego z perspektywy królestwa. W wyniku pewnych wydarzeń, stajemy jednak po stronie przeciwnej do swojego ojca co stawia nas w dość dziwnej sytuacji – zarówno nasi potencjalni sprzymierzeńcy jak i wrogowie mogą różnie reagować dowiadując się kim jesteśmy. I choć jest to jeden z bardziej istotnych wątków, to prawdziwą katastrofą jest tajemnicza zaraza, która zaczyna pustoszyć krainę. A wszystko z tarciami rasowymi, magicznymi, religijnymi i z antyczną cywilizacją w tle. Jak się to wszystko łączy? Tego już zdradzać nie będę, bo warto to zgłębić samemu.
Przejdźmy zatem do grafiki. Kolory są raczej stonowane co może nieco utrudniać płynne poruszanie się po terenie i wynajdowanie istotnych punktów, ale widać, że ta stylistyka ma sens – nie męczy oka. Osobiście też muszę przyznać nie jestem fanem efektu rozmycia, który automatycznie aplikuje się do niektórych elementów w zależności od położenia kamery. Domyślam się, że miało to prawdopodobnie ułatwić graczowi skupienie się na właściwym planie, albo może nieco odciążyć silnik gry – jednak nie raz i nie dwa rzeczone rozmycie wybiło mnie z klimatu kiedy ustawiło się zamazując to na co właśnie patrzyłem. Ale nawet ten blur nie jest taki zły kiedy przejdziemy do samego sterowania kamerą. Zbliżanie i oddalanie działa jak należy, ale obracanie kamery za pomocą klawiszy page-up i page-down jest zwyczajnie niewygodne. Aby poprawic widok, trzeba na chwilę zdjąc palce z klawiszy skrótów do umiejętności bohaterów, które są niezwykle przydatne ale znajdują się po lewej stronie. A, no i trzeba to robić bardzo uważnie. Raz zamiast “page down” nacisnąłem pobliskie “delete” i skasowałem całą armię bez żadnego ostrzeżenia. Zdecydowanie ruch kamery i widoczności to moje największe zarzuty. Poza tym wszystkie jednostki, budynki i mapy są wykonane z zauważalna pieczołowitością i dbałością o detale co bardzo się chwali. Całość doskonale podkreśla bardzo dobrze dobrana muzyka, a skoro jesteśmy przy audio to ponownie warto pochwalić voiceacting głównych postaci w grze – głosy są dobrze dobrane, wszystkie dialogi mają pełne udźwiękowienie a ponadto w trakcie poruszania się po mapie nasze postaci potrafią same między sobą rozmawiać np. O swojej przeszłości co tylko dodaje klimatu.
Podsumowując – Przy grze najwięcej czasu spędziłem gdy otrzymywała jeszcze codzienne patche naprawiające – nie ukrywajmy – dość liczne bugi. Skończyłem jakoś na wersji 1.22. Obecnie po sporej liczbie aktualizacji balansującej i optymalizującej rozgrywkę bawić się możemy w wersji 1.35 – po krótkiej rozgrywce mogę faktycznie zaświadczyć, że gra wydaje się bardziej płynna. Co stwierdzam z przykrością, nie zmienił się sposób operowania kamerą i choć idzie się do niego przyzwyczaić, uważam, że jest bardzo nieintuicyjny. Choć Spellforce 3 jest moim zdaniem przyjemnym doświadczeniem, to zastanowiłbym się czy faktycznie warto wydać 200 zł na tytuł, który nawet pół roku po premierze nadal boryka się z pewnymi problemami. Polecam głównie fanom serii, ale również im zalecam zapolować na tytuł na jakiejś przecenie.