The Padre miał premierę na PC oraz Switchu już 18 kwietnia, ale dopiero w tym miesiącu pojawił się na PS4 i Xboxie One. Aż do otrzymania prasówki nie miałem świadomości o istnieniu tego tytułu. Nie da się ukryć, jest to jeden z tytułów bardziej niezależnych i cichych, które przechodzą niezauważone dla większości graczy. Co byłoby trochę przykre, ponieważ ma on w sobie parę ciekawych elementów wartych sprawdzenia. Wcielamy się tutaj w rolę księdza egzorcysty, po krótkim wprowadzeniu trafiamy do „opuszczonej” posiadłości. Jak wiadomo, takie domostwa nigdy nie są do końca opuszczone, to wręcz tętni życiem pozagrobowym. Wyruszamy w podróż w celu odnalezienia ojca Benedykta, po drodze niczym Van Helsing mordujemy różnorakie poczwary, rozwiązujemy zagadki oraz pomagamy zbłąkanym duchom pogodzić się z losem i przejść na drugą stronę.
Taki Resident Evil, ale trochę gorszy
Zdanie to bardzo trafnie opisuje Padre w paru aspektach: klimacie, stylu rozgrywki, i, co od razu rzuca się w oczy, pracy kamery. Zachowuje się ona trochę jak w pierwszych odsłonach tej japońskiej serii, jest przyczepiona do konkretnego punktu. W RE było to wymuszone tym, że tła poziomów były prerenderowane i po prostu nie można było patrzeć na nie pod innym kątem. Tutaj takie nie są i większość współczesnych gier korzysta z tego umożliwiając dowolne rozglądanie się kamerą, w tym przypadku jednak można przełączać się między paroma punktami w danym pomieszczeniu. Styl graficzny także został dobrany dosyć niefortunnie. Jak to często w grach niezależnych, jeśli gra 2D to pixelart, jeśli 3D to voxele, i tak właśnie stało się tutaj. Ten styl może pasować do gry, na przykład do pociesznej platformówki czy sandboxa, ale w tym tytule zdecydowanie nie spełnia on swojej roli. Odbiera to sporo klimatowi, naprawdę ciężko jest przerazić się historią zamordowania całej rodziny gdy pozostawione zwłoki wyglądają jak szkielety z Minecrafta. Przypomina mi to trochę oglądanie starych, niskobudżetowych horrorów – czuć, jakie emocje chciano wywołać, niektóre efekty są naprawdę niezłe, ale trzeba też po prostu wiele wybaczyć. Rozumiem, że taki wybór kamery dodaje trochę staroszkolny klimat – przygotujcie więc wtedy piękne, prerenderowane tła. A jeśli już voxele, które oczywiście mocno upraszczają proces tworzenia gry i zmniejszają jego koszty, to wtedy gdy to pasuje, i w odpowiedni sposób – chociażby umożliwiając swobodny obrót kamerą i zmieniając trochę ton rozgrywki.
Walka z przeciwnikami została wykonana bardzo źle. Trzeba wybrać odpowiednią broń (do walki w zwarciu na przykład łom, na dystans pistolet, kusza, i tak dalej) i kliknąć na przeciwniku lewym przyciskiem myszki (przytrzymując zwiększamy moc ataku), klikając prawy przycisk myszy blokujemy atak przeciwnika. Ciężko jest trafić w cokolwiek, każdy potwór porusza się bardzo szybko. Właściwie jest jedna działająca taktyka – gdy przeciwnik jest daleko to strzelać na oślep, gdy jest blisko – klikać na niego łomem bez przerwy, nie dając mu czasu na reakcję (bez ładowania mocy, to nie ma sensu, po prostu spamować atakiem). A nie daj Boże przeciwników będzie paru i do tego kamera będzie tak umiejscowiona, że ciężko będzie coś zobaczyć (czyli większość walk w grze).
Z rzeczy bardziej przygodówkowych – dużo chodzenia w kółko. Całkiem wcześnie w grze otrzymałem kartkę z sonatą. Rozegranie jej na fortepianie opróżniło mi trochę moją fiolkę (o czym w dalszej części tekstu). Potem dostałem kolejną, ale nie potrzebowałem tego na razie, byłem bezpieczny, więc jej nie używałem. Po bardzo długim błądzeniu po całym domu w końcu zagrałem kolejną sonatę i okazało się, że właśnie to odblokowało przejście dalej. Dużo miałem takich momentów błądzenia, używania każdego przedmiotu na wszystkim, braku pojęcia co trzeba teraz zrobić. Zabrakło tutaj testów jakiejś osoby z zewnątrz, która spróbowałaby swoich sił w tych zagadkach i powiedziała zespołowi deweloperskiemu, że są one bardzo nieintuicyjne. W Padre na samym początku otrzymujemy książkę z poradami, która w teorii powinna właśnie pomagać w takich momentach. Jednak za każdym razem, gdy ją otwierałem, otrzymywałem komunikat: „Nie teraz”, „Spróbuj sam”, „Daj mi spokój”. Nie wiem o co z tym chodziło i od czego zależała ewentualna pomoc, ale nie miałem z tej książki żadnego pożytku.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
Bo Padre ma też kilka pomysłów dobrych. Bardzo ciekawa jest mechanika luster, które przenoszą nas do innego, mrocznego świata i pozwalają podróżować po całej posiadłości. Przy każdej śmierci mała buteleczka napełnia się łzami, a gdy napełni się cała – podobno oznacza to koniec gry (przypomina mi to trochę sytuację z Hellblade: Senua’s Sacrifice), ale aż tak kiepsko mi nie szło, żeby móc to potwierdzić. Butelkę możemy opróżnić na parę sposobów, na przykład modląc się przy krzyżu. Znajdujemy po drodze także studnię pełną magicznego płynu, po wypiciu którego zmieniamy się w demona. Stajemy się wtedy na pewien czas nieśmiertelni, co pomaga w zmaganiach z przeciwnikami, a także możemy podróżować przez niedostępne do tej pory lustra. Miesza to jednak nasze zmysły i zmniejsza poziom człowieczeństwa. Nie da się także nie zauważyć, że autorzy gry to zapaleni fani gier wideo, co chwila w grze znaleźć można mrugnięcia okiem – wspomniana studnia ma na sobie starożytne zaklęcie IDDQD, oprócz tego w grze znaleźć można nawiązania do Half Life’a czy Dark Souls.
Klimat w Padre bardzo przypadł mi do gustu, rzadko spotykam go w grach. Opuszczona posiadłość, zombie, duchy, zagadki i motywy chrześcijańskie. W większości pomieszczeń mamy do czynienia z makabrycznymi zagadkami. Duch samobójcy wciąż cierpiącego z miłości nawet po śmierci, zapiski szalonego maga eksperymentującego z czarną magią czy demon uwiązany na smyczy i pilnujący przejścia. W pamięci zapadła mi jedna z krwawych zagadek, opierająca się na starej węgierskiej baśni o pierogu, który pożarł całą rodzinę.
Mała popularność gry jest jednocześnie drobną zaletą tego tytułu. Choćbym chciał i jak bardzo by mnie nie kusiło, żeby szybko sprawdzić odpowiedzi do zagadek, to po prostu nie ma ich w internecie. Nie mogłem się poddać, trzeba było się skupić i wytężyć szare komórki. A jest w tej grze kilka zagadek, które długo mnie ciekawiły. Na początku gry znajdujemy zamknięte pudełko, w którym cały czas coś stuka. Pod koniec gry następuje moment, kiedy pudełka można użyć i poczułem satysfakcję, że doszedłem do tego sam. Bardzo ciekawy pomysł i dobry sposób na zmotywowanie do skończenia gry.
The Padre jest grą daleką od ideału, ale oprócz cierpienia przez system walki oraz zmagania się z nieintuicyjnymi zagadkami dobrze się przy niej bawiłem, rozwiązywanie zagadek i odkrywanie kolejnych easter eggów było przyjemne. Widzę tutaj przebłyski talentu i po prostu miłości do tego medium. Czy za 80 złotych warto kupić? Na pewno nie. Można jednak sprawdzić przy jakiejś większej promocji, a z pewnością warto obserwować studio Shotgun with Glitters i ich kolejne gry. Jeśli Ojczulek da im porządnego kopa na rozwój (finansowego i kreatywnego, dzięki opiniom graczy, taki feedback to nieoceniona pomoc przy pierwszych projektach) to ich kolejne produkcje mogą okazać się warte sprawdzenia.
Egzemplarz gry do recenzji dostarczyła agencja Wire Tap Media.