W swojej serii tekstów K52 polecałem wam produkcje raczej niestety mało znane, które zasługują na poznanie przez jak największą liczbę osób. Nie da się ukryć, Super Mario Odyssey z pewnością do tej kategorii nie należy. Napisać, że jest to must have dla każdego posiadacza Switcha, to jakby nie napisać nic. Jest to być może najlepsza gra, w jaką w tym roku grałem (a było 51 innych kandydatów na to miano), coś to musi znaczyć. Albo już tę grę masz, albo planujesz kupić. A jeżeli należysz do tego małego grona ludzi, którzy mają Switcha, ale nie planują zakupu tej gry – mam nadzieję, że uda mi się zachęcić do dania szansy dla Odysei Mariana.
Założenia gameplayu i sterowanie Mariem jest w gruncie rzeczy takie, jak w jego trójwymiarowych przygodach widzieliśmy wiele razy. Trzeba będzie skakać po głowach oponentów, wspinać się, niszczyć skrzynki, zdobywać monety i tak dalej. Największą nowością jest czapka opanowana przez ducha Cappy’ego. Dzięki niej możemy przejmować kontrolę nad niektórymi przeciwnikami i korzystać z ich unikalnych zdolności a także podnosić odległe rzeczy i dostawać się w normalnie niedostępne miejsca.
Gra rozgrywa się w parunastu królestwach. Niektóre mniejsze są, niektóre większe, ale na pewno na każdym z nich jest bardzo dużo rzeczy do zrobienia. Przypominają mi trochę poziomy z Super Mario 64, jest ich trochę mniej ale są za to o wiele większe i łącznie dostarczają więcej zawartości do zabawy. Za każdym razem przy przechodzeniu do następnego świata rozglądałem się oczarowany, zwiedzałem, podziwiałem pomysły magików z Nintendo. Lodowa pustynia z motywem meksykańskim? Wyspa kucharzy, gdzie wszystko jest stworzone z kryształów? Coś wspaniałego. W każdym spędza się parę godzin podążając za fabułą (oczywiście, księżniczka Peach została porwana, ale na końcu czeka fajny zwrot akcji), trzeba je trochę pozwiedzać, pokonać jakiegoś bossa, pogadać z mieszkańcami i im pomóc. Potem można przejść do kolejnego, ale nic nie stoi na przeszkodzie by zostać na danej planszy i pobawić się dłużej. Do znalezienia jest mnóóóstwo księżyców, podstawowa znajdźka tej części przygód czerwonego hydraulika, w każdym świecie można także znaleźć znane z serii złote monety oraz specjalne monety, które wydać można tylko w danym królestwie na specjalne ubrania i gadżety do upiększenia naszego statku. Znalezienie wszystkich monet nie sprawia większego kłopotu, ale zdobycie wszystkich księżyców dokonają tylko najbardziej oddani fani. W każdym świecie jest ich parędziesiąt, mogą być ukryte w losowym, trudno dostępnym miejscu, można je zdobyć wykonując zadanie dla jakiejś postaci, mogą być też nagrodą za rozwiązanie jakiejś zagadki. Do każdego królestwa dostępna jest lista księżyców, można sprawdzić, których nam jeszcze brakuje, niektóre postacie mogą nam podpowiedzieć gdzie powinniśmy szukać następnego, kilka podpowiedzi można znaleźć także na samej planszy. A oprócz tego sama eksploracja daje całą masę frajdy! Rozmowa z postaciami, odkrywanie kolejnych ukrytych poziomów, sekretów i tych wszystkich niesamowitych smaczków typowych dla Nintendo. Cała masa rzeczy jest nie do dostrzeżenia na pierwszy rzut oka i prawdopodobnie umknie większości graczy, ale takie szczegóły są najlepsze, gdy je w końcu samodzielnie odkryjesz.
Jak wiadomo, Switch jak na konsolę przenośną jest potężny, ale w porównaniu do innych konsol stacjonarnych dużo mocy nie ma. Nintendo już od dekad udowadnia jednak, że jeśli poświęcić grze dużo miłości, talentu, czasu i pieniędzy (zwłaszcza tych trzech ostatnich) to gra może wyglądać dobrze na słabszym sprzęcie. I tak też stało się tutaj, Super Mario Odyssey to gra prześliczna. Miłość i talent objawiają się w niesamowitym designie przeciwników, NPC i lokacji, a 60 klatek na sekundę przez całą grę w bardzo czytelnej rozdzielczości to oznaka ciężkiej pracy, dużej ilości wydanych pieniędzy i czasu spędzonego na dopieszczenie strony technicznej tej produkcji. Wszystko to wygląda bardzo imponująco, zwłaszcza w trybie mobilnym, gdy całą ta magia odbywa się w malutkim pudełeczku w dłoniach. Muzyka również mocno przypadła mi do gustu, wiele przyjemnych, uspokajających utworów jak to u Nintendo można się spodziewać – a do tego główny motyw muzyczny, “Jump Up, Super Star” śpiewany przez Kate Higgins (czyli Pauline w tym uniwersum) wpada w ucho i przesłuchałem go wiele razy.
Nintendo, jak to już oni z tego słyną, podeszło do kwestii multiplayer od zupełnie niespodziewanej strony. I wyszło im to świetnie. Chwilę po premierze SMO dodali Luigi’s Balloon World. Po ukończeniu głównego wątku fabularnego w każdym świecie spotkać możemy Luigiego. Za drobną opłatą odpali się licznik czasu, przed jego końcem trzeba jak najsprytniej ukryć gdzieś balon. W koronie drzewa wśród liści, w jaskini, pod wodą, ogólnie gdziekolwiek nie na widoku. Osoby z całego świata będą próbować go zbić, za każdą nieudaną próbę dostaniesz złote monety. Oprócz chowania można zamienić się stronami i szukać balonów innych graczy. Im lepiej ci idzie tym więcej monet otrzymujesz i więcej do zdobycia jest za znalezienie twoich balonów. Ciągle gra w ten tryb masa osób, już po chwili ktoś zaczyna szukać twojego balonu, nie można też narzekać na brak balonów do znalezienia. Jeśli ktoś nie posiada abonamentu Nintendo Switch Online nie musi się martwić, nie jest on potrzebny by grać w ten tryb.
Oprócz tego w wielu miejscach w świecie gry można pobawić się w wyścigi. Trzeba przebiec z punku A do punktu B zwykłą trasą w danym poziomie, tak więc można do tego wykorzystać całą masę sztuczek poznanych podczas rozgrywki. Czasy można porównać ze swoimi znajomymi, z najlepszymi z najlepszych z całego świata, oraz zdobyć kolejne znajdźki. Oprócz tego do ogrania jest kilka innych całkiem przyjemnych minigierek, takich jak skakanie na skakance czy gra w siatkówkę na plaży. Do zdobycia również złoto, księżyce i wieczna chwała na tablicy wyników.
Po skończeniu głównej fabuły zacząłem się bawić w maksowanie królestw. Powrót do pierwszych poziomów z całą zdobytą wiedzą o mechanikach tej gry był niesamowity, sporo się w nich także pozmieniało. Niektóre mogą wydawać się bardzo małe, ale można w nich spędzić dosłownie paręnaście godzin dobrze się bawiąc odkrywając sekrety i szukając księżyców. Lubię też kupować nowe kostiumy, sprawdzać jak wyglądają w różnych miejscówkach oraz bawić się w balony Luigiego w różnych miejscach. W każdym królestwie w tę grę gra się zupełnie inaczej – tutaj trzeba szybko biec, tutaj trzeba podszkolić umiejętność wspinania, a gdzie indziej dobrze pływać żeby móc je dobrze ukryć..
A oprócz tego naprawdę nie chcę dużo więcej mówić. SMO, podobnie jak TLoZ: BotW, najlepiej smakuje “z zaskoczenia”, odkrywanie tego wszystkiego to najlepsza część całego doświadczenia. Bardzo miłe są też wszystkie odniesienia do poprzednich części serii, niezależnie od tego czy wolisz te popularniejsze części, jak Super Mario 64, czy te trochę mniej popularnych, jak Super Mario Sunshine, znajdziesz tu coś dla siebie – czy to będzie ciuszek, sekret, czy też może fragment planszy. A ten kostium z Super Mario 64, ach!
Nawet tryb zdjęciowy pozwala trochę wrócić do tamtych tytułów dzięki trybom z GB, NES-a oraz SNES-a. A oprócz nich cała masa innych filtrów zmieniających kształty, kolory czy rozdzielczość. Dużo czasu spędziłem oglądając różne elementy gry w różnych filtrach, screenshotów zrobiłem na pewno przynajmniej kilkaset. Niektóre widoki zapierają dech w piersi, oglądałem je z każdej strony normalnie oraz z filtrami. Oprócz tego mogą być całkiem edukujące ,filtr złotej monety oprócz zmiany koloru ekranu pokazuje też czystą geometrię modeli, bez żadnych efektów i tekstur, pokazuje to sporo informacji o grze, dzięki czemu można czasem odkryć jak dany efekt został osiągnięty.
Ze wszystkich gier wyzwania oraz ogólnie gier, które przeszedłem w tym roku, ta obiektywnie może być najlepszą z nich. Mówiąc subiektywnie, jest duża szansa że w tej grze bawiłem się najlepiej ze wszystkich. Gameplay to bajka, odkrywanie nowych rzeczy jest magiczne a wszystko jest tak bardzo urocze. Całość zajęła mi ponad 15 godzin (świetne gierki świetnymi gierkami, ale Switch potrzebuje jednak lepszego softu, na przykład dokładniejszego liczenia czasu gry) i myślę, że spędzę w tej grze kolejne 40 rozłożone na długie miesiące – co jakiś czas odwiedziny w kolejnym królestwie, nie ma nic lepszego na poprawę humoru jak szukanie księżyców w pięknych lokacjach Super Odysei Mariana. Mam nadzieję, że mój cel z wstępu tego tekstu został osiągnięty. Jeśli masz to graj, jeśli nie masz to kup. Do zobaczenia w grze, może uda mi się znaleźć twój balon!
Platforma: Switch
Czy zagrać: koniecznie!
Dla kogo: fani Mario i trójwymiarowych platformówek
Na liczniku: 15h+
W jednym zdaniu: Mario, co tu dużo więcej pisać – idź grać