LIMBO nie jest grą dla każdego. To ciężka, mroczna produkcja, która może i nie mówi wielu rzeczy wprost, za to opowiada historię – i to jedną z tych bardziej przygnębiających. Jest niezwykle podobna do uprzednio przeze mnie omawianego Thomas Was Alone. Również znajdziemy tu ciekawą narrację oraz niecodzienny styl rozgrywki jak na “platformówkę”. Podobała mi się jednak o wiele bardziej. Jest całkiem krótka, ale to plus, dzięki któremu nie dłuży się tak jak Thomas. Clou rozgrywki jest proste, sprowadza się do parcia postacią do przodu, omijając różne śmiercionośne przeszkody, i rozwiązywania różnych prostych zagadek opartych na fizyce gry. Brzmi jak nic specjalnego, ale rozgrywka staje się satysfakcjonująca dzięki klimatowi.
Budzimy się jako młody chłopak w mrocznym jak filmy Zacka Snydera lesie. Grafika jest czarno-biała, lecz gra nic na tym nie traci – wręcz przeciwnie. Kontrasty wywoływane tym zabiegiem są piękne i bardzo efektywne, na przykład mroczne kopalnie i wnętrza fabryki poprzebijane oślepiającym blaskiem słońca. Wiąże się to też z mechanikami gry. W pewnych momentach kontrola nad ciałem bohatera jest przejmowana przez pewien gatunek owadów (kolejna graficznie obrzydliwa rzecz). Może on wtedy poruszać się tylko w jedną stronę, dopóki nie dojdzie do światła słonecznego, w którym to spiekany jego promieniami robal przekręca się o 90 stopni i pozwala ruszyć się w przeciwnym kierunku – jednak gracz wciąż nie jest w stanie się obrócić. By się od niego uwolnić, trzeba będzie znaleźć większego stwora, który zje owego robaka – niczym w prawdziwym królestwie zwierząt.
Cała gra jest skonstruowana w szeroko otwartej kompozycji. Już sam tytuł pozwala na wiele interpretacji jej historii. Produkcja zmusza do myślenia i każdy może wymyślić własną, w internecie znajdziemy dziesiątki różnych fanowskich teorii. Pomimo prostej grafiki klimat jest naprawdę ciężki i uderzający. Nie przepadam za pająkami, przez co jeden segment w grze pozwolił mi się poczuć nieco… gorzej. Powracający oponent, wspomniany już pajęczak, przerażał coraz bardziej za każdym razem, a zakończenie jego wątku było naprawdę obrzydliwe. O wiele mocniej mnie to poruszyło niż cały Thomas Was Alone.
Ów pająk nie jest tu jedynym zagrożeniem. Całą grę należy unikać różnych śmiercionośnych pułapek: kolców, wnyków na niedźwiedzie, dziur bez dna, głębokich jezior, czy zwykłych upadków z wysokości. Co jakiś czas na drodze pojawia się kolejna zabójcza zasadzka, ale w postaci zagadki logicznej – co trzeba zrobić, aby dostać się na górę jak najszybciej tak, żeby nie utonąć? W jaki sposób przejść po planszy tak, żeby nie zostać zgniecionym przez prasy hydrauliczne? Niektóre fragmenty są jasne, co do kolejności rzeczy do zrobienia, a czasem trzeba będzie umrzeć na 3 czy 4 makabryczne sposoby, żeby domyślić się tego, co trzeba zrobić.
Po czasie występuje nawet więcej atrakcji, takich jak przesuwanie pudeł, omijanie strzelających po wykryciu ruchu karabinów, czy zabawa grawitacją. Checkpointy są ułożone gęsto na mapie, dzięki czemu gra nie irytuje częstym wracaniem do dawnych etapów, czy powrotami do wcześniej już rozwiązanych łamigłówek, ponieważ cofa się najczęściej zaledwie parę metrów.
Nie ma co dużo pisać o tym tytule. Jest to jedyne w swoim rodzaju doznanie i każdy fan klimatycznych indyków powinien je przeżyć. Cała gra jest krótka, komuś niewprawionemu zajmie parę godzin, a zaznajomionemu graczu już mniej niż godzinę. Nie jest to tytuł, do którego często się wraca pograć, ale wrócić myślą i przypomnieć sobie ten niepowtarzalny klimat? Jak najbardziej.
Platforma – PC (Steam)
Czy zagrać: warto
Dla kogo: fani indyków, platformówek, niecodziennej narracji
Na liczniku: 6h (skończone + wszystkie osiągnięcia)
W jednym zdaniu: bardzo interesujące przeżycie, potrafi pobudzić wyobraźnię