Uwielbiam serię Call of Duty. I wbrew pozorom nie piszę tego ironicznie. To gry, przy których bardzo dobrze się bawię, które zwyczajnie dają mi satysfakcję i pozwalają złapać oddech pomiędzy dojrzałymi, fabularnymi produkcjami. Co roku z zapartym tchem czekam na kolejną odsłonę serii i właściwie nigdy się jeszcze nie zawiodłem. Ale Call of Duty: Black Ops 4 niebezpiecznie zbliża się do złamania tej dobrej passy.
Opóźnienie tego tekstu wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze – mam problem z pisaniem o Call of Duty zaraz po premierze. W zeszłoroczne WW2 najlepiej grało mi się dopiero po kilku miesiącach. Te gry przez długi czas otrzymują masę usprawnień i dodatków, przez co na produkt jako całość najlepiej spojrzeć dopiero po jakimś czasie. Twórcy, biorąc pod uwagę opinie graczy, dostosowują swoje tytuły tak, aby jak najlepiej odpowiadały użytkownikom. Tam naprawdę dużo się dzieje!
Po drugie – nie polubiliśmy się za bardzo z Black Ops 4. Niestety. Czekałem, odliczałem dni, grałem w betę, którą byłem naprawdę zachwycony. Stwierdziłem więc, że dam grze jeszcze chwilę, bo na pewno w końcu coś zaskoczy, na pewno poczuję to, co zwykle, grając w Call of Duty. I cóż – nadal nie zaskoczyło. Nadal jestem rozdarty. Czy to oznacza, że Black Ops 4 jest złą grą?
Absolutnie nie. Chociaż zmieniło się sporo. Najważniejsza i największa różnica pomiędzy tą odsłoną, a poprzednimi? Brak kampanii. Black Ops 4 nastawione jest całkowicie na rozgrywkę wieloosobową. Zabieg ten jest o tyle dziwny, że pod-seria Black Ops prezentowała zawsze ciekawą, wielowątkową historię, a tutaj nagle jej zabrakło. Chociaż niezupełnie, bo twórcy spróbowali w pewien sposób przemycić fragmenty fabuły. Niestety dosyć nieudolnie.
W Black Ops 4 główną rolę ogrywają Specjaliści. To grupa składająca się z postaci z Black Ops 3, oraz kilku nowych bohaterów. Ich historia przedstawiona jest w Sztabie – miejscu, gdzie poznajemy losy najemników i powód, dla którego wszyscy zostali zgromadzeni w jednym miejscu. Zaczyna się nieźle i intrygująco. Skrawki fabuły oglądamy pomiędzy kolejnymi szkoleniami, będącymi najciekawszym chyba samouczkiem w serii. Rozgrywamy mecze, poznając umiejętności Specjalistów, ucząc się nowych map i korzystając z nagród za zdobyte serie punktów. To idealne wprowadzenie do właściwej gry. Ale niestety nie do historii. Namiastka fabuły jest bardzo chaotyczna i nic konkretnego z niej nie wynika. Mechanicznie jest więc ok, ale historia wydaje się być zbudowana na siłę.
Po opcjonalnym poznaniu bohaterów możemy przejść do właściwiej rozgrywki. Rozpoczynając mecze wieloosobowe wybieramy Specjalistę oraz odpowiednią klasę. Bohaterowie różnią się umiejętnościami oraz specjalnymi przedmiotami, które mogą wykorzystać. To świetny zabieg urozmaicający klasyczną rozgrywkę i dodający sporo dynamiki do gry. Dynamiki, której w tej odsłonie mogłoby trochę brakować, ze względu na brak latania, podwójnych skoków i biegania po ścianach. Teraz gramy w bardziej klasyczny sposób i czekamy na odblokowanie chwilowego granatnika, miotacza ognia, bariery ochronnej, tarczy, psa obronnego i wielu innych bonusów. Nadal są to jednak głównie dodatki, a umiejętności bohatera zależą od tego, jak radzimy sobie z bronią palną.
Multiplayer został dopracowany w najmniejszych szczegółach. 14 map na start i 9 trybów w różnych wariacjach to wystarczająco, by zająć graczy na dłuższą chwilę. Ale w trybie sieciowym jest zwyczajnie… nudno. I pusto. Żadna z map i żaden z trybów nie zaskakują. To po prostu Black Ops 3 na sterydach. Wygląda super, gra się bardzo dobrze, ale brakuje tego „czegoś”. Ponownie – jestem przekonany, że sytuacja ta zmieni się w najbliższych miesiącach, gdy twórcy zaczną wkładać do gry dodatkową, zarówno darmową, jak i płatną zawartość.
Zrobiło się trochę ponuro, a tymczasem najnowsze Call of Duty ma jeszcze kilka asów w rękawie. Pamiętacie tryb Zombie, tak bardzo uwielbiany przez graczy? W Black Ops 4 wraca on z kilkoma nowościami. Po pierwsze – na start otrzymujemy 3 pełne kampanie. To osobne, długie opowieści z własnymi broniami, sekretami i bohaterami. Jak zwykle dopisuje im klimat, a rozgrywka polega na pokonywaniu kolejnych fal zombie – tym razem w takich sceneriach jak idący na dno Titanic czy arena gladiatorów w czasach przed naszą erą. To idealne warunki, aby przeżyć nowe przygody wraz ze znajomymi!
No właśnie – znajomi. To na nich musieliśmy zawsze polegać, gdy chcieliśmy zagrać w Zombie. Na nich, lub na internetowych nieznajomych, którzy nie zawsze okazywali się pomocni. Tym razem jednak tryb został dostosowany do potrzeb wszystkich introwertyków – scenariusze możemy rozgrywać ze sterowanymi przez komputer botami. Niby drobnostka, ale to właśnie głównie dzięki niej bawiłem się w tegorocznych Zombie najlepiej w historii.
To oczywiście nie jedyny pozytywny aspekt Black Ops 4. Pora wspomnieć o najbardziej oczekiwanym, ale też najbardziej kontrowersyjnym trybie najnowszego Call of Duty. Kojarzycie ostatnią modę na gry typu Battle Royale? Niezbyt dopracowany prekursor, czyli Playerunknown’s Battlegrounds, ustępuje ostatnio miejsca nowemu królowi. Kolorowy Fortnite jest szalenie popularny i pokazuje, że ten pomysł na rozgrywkę po prostu się sprawdza. Call of Duty postanowiło wtrącić się do zabawy prezentując własną wariację – tryb Blackout.
Zasady są proste – 88 graczy wyskakuje z samolotów na ogromną mapę. Otwierają spadochrony, lądują w bardziej lub mniej pożądanym miejscu, szukają broni, zbierają ekwipunek i próbują przetrwać eliminując innych zawodników. Kto zostaje ostatni – wygrywa. Sęk w tym, że to zasady definiujące gatunek, a nie tę konkretną grę. Jaką innowację wprowadza w takim razie Blackout?
Właściwie żadną. I nie ma w tym nic złego. Najważniejsza cecha dotyczy czegoś zupełnie innego. To najbardziej dopracowany i najbardziej spójny Battle Royale jaki powstał do tej pory. Rozgrywka jest płynna, wyważona, a mapa ogromna i interesująca. Składa się bowiem z fragmentów lokacji znanych fanom wielu gier z serii Call of Duty. Mimo ogromnej przestrzeni zwyczajnie nie sposób o nudę, bo różnorodność scenerii wciąż zaskakuje.
Jeśli szukacie powiewu świeżości możecie więc z powodzeniem odpuścić sobie klasyczny tryb multiplayer i na długie godziny wsiąknąć w Blackout. Ten tryb z powodzeniem mógłby służyć za osobną grę. A w chwilach znużenia z pomocą zawsze mogą przyjść Zombie, z którymi teraz powalczycie bez konieczności polegania na nie zawsze pożytecznych znajomych.
Black Ops 4 jest jednym z najbardziej dopracowanych i najlepszych technicznie Call of Duty. Z roku na rok twórcy usprawniają gry serii i starają się dostarczyć jak najbardziej kompletny produkt. To na pewno świetny tytuł dla wszystkich, którzy szukają dynamicznej rozgrywki, ale nie zależy im na mocno historycznym tle. I nawet, jeśli klasyczny multiplayer nie jest najbardziej ciekawym i innowacyjnym aspektem, to genialny Blackout i odświeżone Zombie powinny z łatwością zaspokoić potrzebę doświadczenia czegoś nowego.
Grę do recenzji w wersji na PlayStation 4 dostarczył wydawca.