Autorem niniejszej recenzji jest Insajd
W ciągu kilku ostatnich lat gry indie zyskiwały wiele na popularności. Spora liczba tych produkcji pokazała, że nie trzeba wielkiego budżetu i legionu ludzi, by stworzyć coś ciekawego. Gracze nie cierpią jednak monotonii, potrzebne jest więc ciągłe gnanie do przodu z nowymi, szalonymi pomysłami, aby wygrać z szeroką konkurencją na rynku tytułów niezależnych, a do tego mieć jakieś szanse z kolosami klasy AAA. Przykładem interesującego, świeżego pomysłu jest Crypt of the NecroDancer, którego ojcowie, studio Brace Yourself Games, wykreowało na rytmicznego roguelike’a.
Brzmi dziwacznie? Trochę na pewno, trzeba przyznać, ale już pierwszy trailer produkcji skradł moje serce i zdecydowanie zachęcił do zagrania w Nekrotancerza. Dalej było tylko lepiej, co opisywałem już w zapowiedzi gry sprzed trzech miesięcy. Niedawno jednak tytuł wyszedł z early access na Steamie, nadszedł więc czas na ocenę pełnoprawnego produktu.
W Crypt of the Necrodancer wcielamy się w Cadence – młodą dziewczynę, która wyrusza do tytułowego krypty w poszukiwaniu swego zaginionego ojca. W wyniku nieszczęśliwego wypadku bohaterka traci przytomność i budzi się w podziemiach, gdzie zmuszona jest poruszać się w rytm muzyki – podobnie jak pozostali rezydenci Krypty. Opowieść nie wydaje się może jakoś szalenie rozbudowana, ale nawet w takiej formie potrafi zainteresować. Historia doczekała się też wreszcie pełnoprawnego wprowadzenia i zakończenia, a całość przedstawiana jest w formie animowanych przerywników.
Stayin’ alive
Będąc pod wpływem klątwy Nekrotancerza, jesteśmy zmuszeni do „tańczenia, jak nam zagrają”. Każdy poziom to inny utwór muzyczny, w ciągu trwania którego poruszamy się przez loch wypełniony potworami, przedmiotami oraz pułapkami, aż nie uda nam się w jakiś sposób dostać na niższy poziom Krypty. Rozgrywkę można więc określić jako grę turową, gdzie na wykonanie akcji mamy zaledwie ułamek sekundy. Wszyscy przeciwnicy i obiekty również przemieszczają się w rytm muzyki, mając różne zestawy ruchów – szkielety na przykład atakują dopiero po dwóch bitach, zombie mogą chodzić tylko po linii prostej, a złote bloby przeskakują po dwa pola na drodze w kształcie kwadratu. Ciężko to w zasadzie wyjaśnić na papierze, ale podczas gry system wchodzi w krew momentalnie – tańczenie po podziemnej szachownicy z każdą minutą staje się prostsze, a jest przy tym szalenie wciągające i satysfakcjonujące.
Jak na roguelike’a, Crypt of the NecroDancer jest dla nowego gracza całkiem przyjazny. Mamy tu oczywiście tryb z permanentną śmiercią, gdzie zawsze zaczynamy od początku, ale mniej wprawni entuzjaści z otwartymi ramionami przyjmą formę zabawy podzieloną na poziomy. Odblokowanie każdej nowej Krypty pozwala wskoczyć do niej bezpośrednio menu, a w przypadku porażki wydawać zdobyte podczas rozgrywki diamenty na ulepszenia ułatwiające przemieszczanie się po lochach. Poza odkrywaniem standardowych przedmiotów możemy także podnieść poziom zdrowia albo mnożnik monet, zwiększając swoją szansę na zwycięstwo.
Hot stuff
Skoro już jestem przy przedmiotach, to warto zgłębić ten jakże istotny dla gatunku temat. Największy wybór mamy chyba w broniach – podzielony na kilkanaście typów oręż zapewnia sporą dowolność w sposobie przechodzenia podziemi, a i to nie wszystko, bo większość występuje też w kliku różniących się wariantach. Poza uzbrojeniem nasza bohaterka może też nosić łopatę do niszczenia ścian krypty, pochodnię oraz różne elementy ubioru. Jest w czym przebierać, ale mimo to odczułem lekki niedosyt. Wynika to być może z łatwości odblokowywania kolejnych znajdziek (a w trybie hardkorowym mamy dostęp do wszystkich od razu) albo mojego przyzwyczajenia do systemu nagród w The Binding of Isaac, ale mam wrażenie, że autorzy mogli dorzucić jeszcze trochę złomu do odnalezienia.
Nie mogę natomiast narzekać na liczbę dostępnych postaci. Poza Cadence do odblokowania czeka dziewięciu różnych bohaterów, diametralnie zmieniających podejście do zabawy. Granie mnichem, którego zabija wejście na pole ze złotem albo Dove, dziewczyną bez zdolności do ataku, sprawia, że rozgrywka nabiera nowego wymiaru.
You spin me round
Cała zabawa w Nekrotancerzu kręci się wokół muzyki, jeśli więc ta byłaby słaba, to gra straciłaby sens. Na szczęście dostępna ścieżka dźwiękowa autorstwa Danny’ego Baranowsky’ego to istny majstersztyk. Już nazwisko autora powinno służyć za rekomendację, ale i wrażenia z jej słuchania pozwalają z czystym sumieniem wystawić składance maksymalną notę. Sam soundtrack składa się z misz-maszu gatunków, głównie disco i funku, ale są tu też elementy choćby metalu. Wsłuchanie się w odtwarzane kawałki umożliwia bezproblemowe wczucie się w rytm, a przy tym tworzą one niezwykły klimat tytułu. Co prawda przed premierą obawiałem się, że pojedynczy OST w produkcji muzycznej może się w końcu znudzić i tym samym odebrać grze spory kawał przyjemności, ale na szczęście autorzy poradzili sobie z tym problemem. Udostępniono bowiem dwie dodatkowe ścieżki dźwiękowe, będące remiksami tej podstawowej, których jakość także stoi na bardzo wysokim poziomie. Losowe odtwarzanie dostępnych kawałków wprowadza potrzebną, moim zdaniem, różnorodność i daje graczowi więcej czasu na osłuchanie się z muzyką.
Crypt of the NecroDancer to dowód na to, że gry indie mają się dobrze i wciąż potrafią zaskoczyć świeżym podejściem do zabawy. Wciągająca rozgrywka i cudowna muzyka sprawiają, że ciężko oderwać się od monitora, a „rogalikowe” podejście do serwowania kolejnych poziomów zapewnia produkcji niezbędną żywotność i element zaskoczenia. Zdecydowanie warto dać się wyrwać na parkiet.