Nigdy wcześniej nie recenzowałem pozycji mobilnej – chyba że wliczymy w to Art of Gravity, którym zajmowałem się ostatnio. Nigdy też nie myślałem, że zrecenzuję grę w formacie free-to-play. Ale, jako że uważnie śledzę polski rynek wydawniczy gier indie, trafiam na różne pozycje – również takie jak Maze Bandit od GameStone Studio. Czy to jednak powinno z miejsca skreślać ten tytuł jako ciekawe gejmingowe doświadczenie? Niekoniecznie.
Mobilniaki zaprojektowane w taki sposób, by użytkownik mógł pograć w nie teoretycznie za darmo, a jednocześnie mające w założeniu przynieść twórcy jakiś zysk w zamian za włożoną pracę, to kontrowersyjny temat – głównie z tego powodu, że ciężko jest wyważyć gameplay na tyle, by konieczność dokonywania płatności nie uprzykrzała samego doświadczenia. Ale tym zajmiemy się zaraz.
Maze Bandit to prosta gra logiczna z elementami rywalizacji. Nasze oko uraczy prostą, typową dla platform mobilnych animacją, a ucho ucieszy spokojna, plumkająca muzyczka. Naszym głównym celem jest pokonywanie lochów w taki sposób, by nie tracić przy tym cennych żyć. Przemierzając kolejne zatęchłe podziemia zdobywamy złoto, a od czasu do czasu… ratujemy księżniczki, które wcześniej najwyraźniej porwał bardzo zły czarnoksiężnik o zielonym licu. Arystokratki po wyswobodzeniu umieszczamy w komnatach naszego zamku aby się wyspały, a one po obudzeniu nagradzają nas elementami garderoby… cóż – jak teraz to piszę to brzmi to co najmniej dwuznacznie, ale wbrew pozorom to jedynie dość naiwna życiowo mechanika. Pozyskane w ten sposób ubrania wspomagają personalizację naszego piwnicznego bandyty. Możemy również nie pozwolić się wyspać księżniczce i rzucić jej w twarz garścią diamentów pełniących w tym świecie rolę waluty premium – wynik będzie ten sam.
Gra posiada również aspekt budowlano-ekonomiczny. W naszym władaniu znajduje się bowiem zameczek, który możemy rozbudowywać wedle potrzeb np. powiększając skarbiec czy przyspieszając generowanie złota. To jednak nie wszystko, bo moim zdaniem głównym atutem tej niewielkiej pozycji jest fakt, że można budować własne lochy, które przechodzić będą inni gracze. Oczywiście, żeby nie było za łatwo, raz zaprojektowany labirynt musimy najpierw sami dwukrotnie przejść aby udowodnić, że jest to w ogóle możliwe.
Ok. Teraz pora na haczyk – w końcu nie ma nic za darmo. W co najmniej kilku miejscach natkniemy się na możliwość pozbycia się prawdziwych pieniędzy – standardowo są to raczej nieduże rzeczy jak personalizacja naszego alter ego czy przyśpieszenie niektórych, raczej nie wpływających na rozgrywkę aspektów. Ale – są jeszcze życia, czyli liczba błędów, które możemy popełnić. Ja pokonałem ok. 30 poziomów, a oprócz tego dokonałem tzw. Rajdu na co najmniej kilkanaście podziemi innych biegaczy i w dalszym ciągu pula moich żyć nie zmalała jakoś drastycznie – ot, miałem zapas ok. 35 serduszek. Jako wytrawny badacz umyślnie je wytraciłem, żeby zobaczyć co się stanie. Po oddaniu ostatniego wirtualnego tchnienia stanąłem przed wyborem – obejrzeć reklamę albo poświęcić 2 diamenciki, aby zyskać 3 nowe czerwone pikawki. Obie opcje nie były jakoś szczególnie bolesne – reklama trwała jakieś 30 sekund, a pula zgromadzonych przeze mnie klejnotów przekraczała 60. Innymi słowy – nie godząc się na reklamy i korzystając jedynie ze zdobytych wcześniej kryształów możemy spokojnie pozwolić sobie na kilka, a nawet kilkanaście godzin rozgrywki – oczywiście jeśli nie będziemy się non-stop potykać o własne sznurówki umierając w jakiś dziwnych miejscach.
Podsumowując – w żadnym punkcie nie czułem się zmuszany siłą do wydawania pieniędzy, a sama gra dała mi kilka godzin uczciwej rozrywki. Przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe na moim chińskim tablecie. Na pewno nie będzie to gra dla każdego, ale myślę, że zarówno casualowy gracz, który sięga po elektroniczną rozrywkę dojeżdżając do pracy autobusem, jak i fan gier logicznych poczuje się usatysfakcjonowany.