Czy zdarzyło się wam kiedyś czuć przesyt pewnym konkretnym rodzajem gier? Zapewne tak. Znając życie, był to jakiś sandbox, mam rację? Scena gier w chwili obecnej przeżywa niemały boom na tego typu tytuły. Wydaje się ich na pęczki, a wraz z rosnącą liczbą idzie też spadek jakości tychże produkcji. Zniechęca to oczywiście potencjalnych zainteresowanych i tak naprawdę już ciężko określić, czy możemy spodziewać się kawałka dobrej rozrywki, czy straty pieniędzy i czasu. Czy tak też było i tym razem? A może jednak Dzika Ziemia wyszła w tym starciu obronną ręką?
Przede wszystkim produkcja ta jest zupełnym zaprzeczeniem tego, czego się po niej spodziewałam. Z początku przyznać muszę, że nastawiona byłam na typowego first person shootera z krótką kampanią. Nie śledziłam jakoś specjalnie tego tytułu, gdyż nie chciałam psuć sobie zabawy oraz pierwszego wrażenia i powiem szczerze, jestem zaskoczona i to pozytywnie, a dawka tej niewiedzy tylko spotęgowała doznania płynące z doświadczanej rozgrywki.
Oprawa fabularna jest jednym z najistotniejszych elementów tego typu gier. To ona prowadzi nas przez świat, pozwala odkrywać jego tajemnice i sprawia, że zwyczajnie chce się biegać od punktu do punktu na coraz to bardziej rozbudowanych mapach. Pierwsze zaskoczenie przyszło mi doświadczyć już w momencie samego wprowadzenia. Otrzymujemy bowiem naprawdę niezłe nakreślenie toczących się wydarzeń na ziemiach Boliwii, gdzie władzę, mniej lub bardziej jawnie objął kartel narkotykowy Santa Blanca. Wcielamy się oczywiście w jednego z członków elitarnego oddziału “Duchów” i wszelkimi dostępnymi metodami (nie zawsze etycznymi), krok po kroku rozpracowujemy i eliminujemy poszczególne szychy podlegające bezpośrednio pod głowę mafijnej rodziny – El Sueno.
Główny antagonista zaprojektowany jest obłędnie. Jego charakter, motywy i ideologiczne szaleństwo biją intensywnie po oczach, sprawiając że tylko czeka się na kolejne wieści, czy strzępki informacji na temat tej postaci. Mamy w tym przypadku styczność z kreacją na najwyższym poziomie, zakrawającą nawet o porównania do person takich jak Kingpin z Daredevila. Santa Blanca wbrew pozorom nie jest tylko “rodziną”, jest rodzajem wiary, a nawet sekty. Co rusz dają się słyszeć chociażby w samochodowym radiu propagandowe hasła i wyznania o tym, że nie jest to kolejna organizacja przestępcza, a doznanie, które odmienia życie poszczególnych osób. Napięcie budowane jest stopniowo, a z każdym kolejnym eliminowanym podwładnym znajdujemy się coraz bliżej głównego bossa, co w sposób znaczny napędza atmosferę niepokoju i jeszcze większą liczbę nasuwających się pytań o to kim jest i co tak naprawdę kieruje El Sueno. W porównaniu z kartelem oddział Duchów, choć równie ciekawy, wypada blado. Dialogi poszczególnych członków bawią, jednak mimo wszystko to właśnie Santa Blanca jest głównym atutem tej gry.
Ghost Recon: Widlands jest dla gracza grą bezlitosną i nie znoszącą żadnych pomyłek. Nawet na najniższym poziomie trudności musimy w sposób przemyślany planować każde nasze posunięcie oraz pozycję, w innym przypadku jesteśmy otaczani przez grupę nieprzyjaciół, którzy zachodzą nas ze wszystkich stron i ostrzeliwują z działek maszynowych. Mechaniki zaprezentowane w tym tytule są unikatowe w zestawieniu z innymi sandboxami. Ogromna liczba elementów taktycznych przejawiająca się przede wszystkim w finezyjnym sposobie prowadzenia bitew intryguje. Kierowany przez nas oddział, o ile posiada własną inteligencję, pozwala również na wydawanie konkretnych poleceń. Korzystając z kółka rozkazów możemy zlecić przemieszczenie się na wyznaczony obszar, ostrzelanie wroga bądź wyeliminowanie po cichu określonej przez nas jednostki. Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w trybie multiplayer, bowiem tam miejsce towarzyszy mogą zająć nasi znajomi. Rozgrywka nagle staje się bardziej emocjonująca i pełna wrażeń, szczególnie kiedy przyjdzie nam wspólnie opracowywać plan rozniesienia w powietrze kilku placówek kartelu. Szkoda tylko, że kiedy gramy w mniej niż 4 osoby (bo na przykład chcemy grać jedynie z kimś nam znanym), brakujące miejsca nie są wypełniane przez SI. Możliwe, że zwyczajnie byłoby to trudne do zaprojektowania ze względu na dysonans w tym, kto miałby wydawać rozkazy komputerowym druhom.
O ile z warstwą fabularną jest naprawdę dobrze, o tyle zaprojektowany świat w tym przypadku kuleje. Co prawda pod względem grafiki wygląda świetnie, zdarzają się jednak błędy, których ciężko nie zauważyć. Dajmy na to problem ze sterowaniem pojazdami, które zachowują się jakby grawitacja dla nich nie istniała. Nie raz zdarzyło mi się odbijać niczym piłka od podłoża i tracić panowanie nad pojazdem na bardziej górzystym terenie. Helikopter jest niesamowicie trudny do opanowania, nie wiadomo co zrobić by lecieć do przodu, bo nawet kiedy jedna metoda zadziała, chwilę później staje się bezużyteczna i trzeba wymyślać kolejne, lub wracać do poprzednich. Tytuł również czasami się glitchuje spawnując nam przed maską rozpędzony samochód, bądź wielkiego atomowego grzyba, a postaci informują nas o znalezieniu konkretnego przedmiotu nie będącego nawet w realnym zasięgu pola widzenia.
Nie wspomnieć o grafice byłoby w tym przypadku grzechem, lokacje bowiem są przepiękne i bardzo realistycznie oddane. Ścieżki po których się poruszamy tętnią życiem, nie raz też zdarzyło mi się przystanąć w konkretnym miejscu i po prostu podziwiać okolicę czy przyboczne stragany. Zwiedzając Boliwię nie uświadczyłam zmęczenia podczas przemieszczania się między punktami misji, czasami nawet specjalnie nie korzystając z punktów szybkiej podróży tylko po to, żeby zobaczyć co jeszcze produkcja ta ma do zaoferowania. Zaraz po oprawie fabularnej jest to najmocniejsza strona tego tytułu. Trochę gorzej ma się nasza rodzima lokalizacja. Nie oddaje ona niestety większej części żartów sytuacyjnych i pikanterii prowadzonych między postaciami dialogów, dlatego też polecam, mimo napisów, zwracać większą uwagę na rozmowy przeprowadzane w oryginale. Dużym atutem jest też oprawa muzyczna, pełna lokalnych utworów, które świetnie wkomponowują się w tamtejsze realia i pozwala wyciągnąć maksimum doznań z prowadzonej rozgrywki.
Tom Clancy’s Ghost Recon: Wildlands mimo kilku wad jest produkcją naprawdę dobrą. Solidna i ciekawa fabuła wynagradza wszelkie niedogodności, sprawiając że ma się ochotę przesiedzieć przy tym tytule naprawdę wiele nieprzespanych nocy. Dużą satysfakcję daje wypełnianie misji w trybie multiplayer, jednak miłośnicy samotnych wypraw również będą zadowoleni, gdyż tryb współpracy z SI jest dopięty na ostatni guzik. Dzikie Ziemie są zdecydowanie grą, na którą warto zwrócić uwagę. Jeżeli tak jak ja cenicie sobie emocjonującą rozgrywkę, przy której nie sposób się nudzić, to dzieło Ubisoft z pewnością przypadnie Wam do gustu. Tym bardziej, iż jest to moim zdaniem jedna z najlepszych gier francuskiego studia, które do tej pory ujrzały światło dzienne.