Autorem niniejszej recenzji jest Irrelewantny
Klik, brzdęk… Troszkę w lewo, odrobinkę iii… No, i znów mam swoją głowę. Klik, klik i noga już na miejscu. Łup, brzdęk, ej kolego! Możesz oddać mi moją rękę? A skąd ja Ci misia wytrzasnę na złomowisku? Gdzie? Ale on wysoko. Żaden problem, wystarczy się rozciągnąć. Jeszcze troszkę, odrobinka i… No, mam! Proszę, oto Twój miś. Ale nie uciekaj, no! I znów jestem sam. Pora wracać do domu!
Czy mówi wam coś termin Indie Games? Części z was na pewno, ale pozostali mogą czuć się troszkę zagubieni. W takim razie śpieszę z pomocą. Independent Video Games (czyli w skrócie Indie Games, niezależne gry wideo), to twór całkiem świeży, niedawno odkryty przez szerszą publikę. „Jak to?” Może spytać czujny czytelnik. Przecież tego typu gry tworzone są od zawsze (genezę zjawiska szacuje się na początek 1990)! Ileż to pięknych gier powstawało kiedyś w garażach, piwnicach i innych ciekawych miejscach, w których obecnie się ich nie robi? Racja, jednakże ilu z was pamięta takowe tytuły sprzed ery Steama, czy Xbox Games Store, lub PSN? Zapewne jest na sali wielu zapaleńców, którzy pocinają z zapałem w wymierające gry flaszowe (a IcyTower to też indyk!). Nie wliczając w ich poczet tych, z powszechnie lubianej “Twarzoksiążki” (bo takowe tworzone są zazwyczaj na zamówienie), to właśnie te proste aplikacje przeglądarkowe stanowią podwalinę pod wciąż rozwijający się nurt, nazwijmy to po imieniu, sztuki.
Czeskie studio Amanita Design, twórcy arcydzieła, jakim jest Machinarium, zasłynęli na początku swojego istnienia właśnie przygodówką online Samorost. Stworzona przy użyciu technologii Flash gra point’n’click, z dziwną, oniryczną, grafiką i ciekawymi zagadkami oraz zadziwiająco oryginalnym klimatem, zapadła ludziom w pamięć. W 2007 roku ukazała się jej druga część, która niestety już nie była darmowa. Utrzymała jednak poziom swojej poprzedniczki, zdobywając wiele nagród, w tym Webby 2007, Independent Games Festival Award 2007 dla najlepszej gry przeglądarkowej, czy Best Web-Work Award 2007 na festiwalu w Seulu. Pod koniec 2015 roku ma mieć miejsce premiera części trzeciej, za którą mocno trzymam kciuki.
A jak im wyszło z Machinarium? Doskonale. Tytuł ukazał się w 2009 roku podbijając serca tysięcy graczy, w tym moje. Gra została okrzyknięta „Grą Roku w 2009 dla platformy PC” przez prestiżowy serwis Kotaku. Tureckie Tom’s Hardware wybrało Machinarium na najlepszą, niezależną, pozycję roku 2009, podobnie zresztą jak Gamasutra, czy Gamerview. AceGamez przyznało Machinarium nagrodę „Best Traditional Adventure Game” w 2009. Polska również nie szczędziła nagród i największy rodzimy serwis o grach przygodowych, przygodowki.pl, przyznał jej nagrodę „Najlepszej Gry Przygodowej Roku 2010”. Zaowocowało to wydanie przez IQPublishing specjalnej edycji kolekcjonerskiej, z soundtrackiem i metalowym boksem.
Wstyd się przyznać, ale ukończyłem ten tytuł dopiero w 2011 roku, gdyż wcześniej nie byłem w ogóle zainteresowany nurtem Indie. W pewnym momencie, w moje ręce wpadła właśnie ta gra. Jako, że nie wiedziałem o niej za dużo, przeleżała na półce swoje, zanim po nią sięgnąłem. Jednak, kiedy obejrzałem napisy końcowe Machinarium, strasznie żałowałem, że to już finał. Pragnąłem więcej, jak po dobrym filmie w kinie. Ta gra w każdym calu zasługuje na miano arcydzieła. Ale po kolei.
„You rocked my world, you know you did”, jak śpiewał ś.p. Michael Jackson. Robocik, główny bohater gry, zapewne gdyby mógł, to też by zaśpiewał swojej robotynce (ukłon dla fanów Cartoon Network), jednakże podpadł biedaczyna złym maszynom z Black Cap Brotherhood, którzy potraktowali go jak zwykłą puszkę po oleju i wyrzucili na śmietnik. W końcu, jak to na głównych antagonistów przystało, mają w zanadrzu wiele niecnych planów, w tym wysadzenie w powietrze miasta robotów, a nasz mały, troszkę przyrdzewiały, kolega bezpardonowo wszedł im w drogę. Na domiar złego, ukochana robocika została wzięta w kuchenną niewolę. Taka zniewaga krwi wymaga! No, może nie dosłownie, bo gra ma rating PEGI 3 i jest jedną z najładniejszych, najmilszych i najzabawniejszych gier, z jakimi miałem ostatnio do czynienia.
Machinarium jest klasyczną grą point’n’click, wydaną na platformy PC, Mac i Linux, prezentującą dwuwymiarowe postaci, poruszające się po tyle samo wymiarowych planszach. Nie są to jednak byle jakie tła, mające za zadanie tylko urozmaicanie ekranu swoim wyglądem. Każdą lokację można by nazwać małym dziełem sztuki. Chłopaki z Amanita Design wykonali olbrzymi kawał genialnej roboty tworząc tak klimatyczne, plastyczne – no po prostu piękne dzieła. Sprawa ma się podobnie z postaciami występującymi w grze. Każdy robot ma duszę. Nie napotkamy na swojej drodze ani jednej bezbarwnej postaci. I tak, podczas całej gry natkniemy się na świetną parodię policji, w postaci wyniosłych maszyn z żarówkami w kapeluszach, przemiłego stróża prawa z misiem na baterie (chyba moja ulubiona postać; spadłem z krzesła, jak zobaczyłem animację działającego hmm… pluszaka?), grupę ulicznych grajków odpowiednio przystosowanych do swoich instrumentów, starsze, schorowane (przyrdzewiałe) machiny, roboty robót publicznych, oraz mechaniczne zwierzątka. Animacja każdej z wymienionych przeze mnie, postaci jest, co tutaj długo opisywać, wyborna. Bawi oko i cieszy. Aż miło popatrzeć na przykład na taniec robota – klucza francuskiego, czy na naszego bohatera zwisającego na papierze toaletowym (Swoją drogą, zastanowiło mnie, czy maszyny na serio go potrzebują?) Chyba w żadnej innej grze nie widziałem tak oryginalnych osobników, no chyba, że mówimy o Sanitarium, ale to całkowicie inna bajka.
Bardzo fajnie został rozwiązany, nieodzowny w grach przygodowych, system wyszukiwania rzeczy, których możemy użyć podczas zabawy. Jedynie te są aktywne, które ma w zasięgu nasz robocik. Nie ma się jednak co obawiać o tak zwany pixel hunting, gdyż wszystkie potrzebne nam przedmioty bez trudu odszukamy na każdej planszy. Są świetnie wkomponowane w tło i zazwyczaj tam, gdzie spodziewalibyśmy się je znaleźć. Od razu także wiadomo, gdzie konkretnie użyjemy aktualnie wyszukanego klamota. I tutaj dochodzimy do sedna całej zabawy, czyli zagadek. Mamy tu do czynienia ze standardowym miksem gier logicznych, oraz używania wszystkiego na wszystkim. Pierwsza wymieniona przeze mnie kategoria to klasyczne pozycje typu: ułóż pięć kółeczek w jednej linii przed oponentem (gamoku, zwane tutaj „śrubka i nakrętka”), ułóż puzzle, czy znajdź wyjście z labiryntu. Drugiej chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. Oprócz tego, jak na grę traktującą o maszynach przystało, zostały nam udostępnione mini gry, które u starszych graczy mogą wycisnąć łzę z oka. Teraz już wiemy, że tak mocno skomplikowane dzieła jak roboty w wolnych chwilach pogrywają w Space Invaders! Prawidłowe zachowanie, godne naśladowania. Sama zresztą dość często mruga do uważnych graczy nawiązaniami do innych gier. Oprócz wymienionej tutaj Space Invaders, dają się zauważyć nawiązania do Samrostów, czy wszelkich gier typu znajdź klucz w labiryncie. Dodatkowo część zadań jest pseudo czasowych, tzn., że musimy się spieszyć, by uzyskać zamierzony efekt, np. by nie spruł nam pies chłepczący olej itd. Zawsze jednak taki element można spokojnie, bez żadnych konsekwencji, powtórzyć w razie porażki. Dzięki temu nie irytuje to tak bardzo, jak miało to miejsce np. w Still Life 2 (kto pamięta tamtejsze czasówki, ten wie o czym mówię …)
Oprawa dźwiękowa zasługuje na „growego” Oscara. To, co stworzył Tomáš Dvořák ociera się o geniusz. Tak niesamowicie klimatycznej i idealnie dopasowanej do lokacji, czy aktualnie dziejącej się na ekranie akcji, oprawy muzycznej jeszcze w życiu nie słyszałem. Różnorodny, wpadający w ucho i odpowiednio stylizowany podkład muzyczny jest wisienką na wspaniałym już i tak torcie zwanym Machinarium. Dźwięki otoczenia też zostały świetnie dobrane. Pamiętam, że gdy pierwszy raz uruchomiłem grę, chyba przez pięć minut kazałem chodzić bohaterowi w kółko, żeby tylko posłuchać odgłosów wydawanych przez jego metalowe nóżki. Bajka! Polecam także posadzić naszego mechanicznego gościa na toalecie w wiezieniu. Ubaw po pachy. Przez tą scenę nie mogłem się przestać śmiać przez kolejne parę minut. Bohaterowie w grze nie posiadają własnych głosów i komunikują się z graczem poprzez system genialnie animowanych, uproszczonych dymków przedstawiających historię. Świetne rozwiązanie, które pogłębia klimat oraz odbiór całości.
Niestety, nawet w beczce z miodem może pojawić się łyżka dziegciu. Gra jest przeraźliwie krótka, jak na przygodówkę. Jej przejście zajęło mi raptem 5 godzin, przy czym większość serwisów podaje, że trzeba zarezerwować sobie na nią około siedmiu. Jest to dość podejrzane zwłaszcza, kiedy weźmiemy pod uwagę, że poziom zagadek stoi naprawdę na niewygórowanym poziomie (ciekawe, ile osób pamięta jeszcze przegięte łamigłówki z serii Atlantis?). Dodatkowo twórcy zaimplementowali, bądź co bądź w genialnym wykonaniu, system podpowiedzi – swoistą „księgę klucz”. By się dobrać do jej zawartości, gracz musi pokonać prostą mini grę, w której, niczym jak w klasyku River Raid, tylko ze zmienionym widokiem z dołu na bok i stylizacją na lochy, musimy przedrzeć się przez hordy groźnych pająków. Nagrodą jednak jest komiks z dokładnym opisem, co trzeba wykonać w danej lokacji. Powiem szczerze, korzystałem z tego systemu tylko w przypadku łamigłówek logicznych pod sam koniec gry (kulki, bądźcie przeklęte!). Kolejną rzeczą, która napsuła mi krwi był dźwięk siorbania supermózgu w tle, kiedy to próbowałem otworzyć zabezpieczoną szafkę. Nie wiem, czy był to zabieg świadomy, ale miałem ochotę wyłączyć na ten czas głośniki, gdyż doprowadzało mnie to do szału. Więcej grzech… Znaczy więcej błędów nie dostrzegłem, co bardzo dobrze świadczy o grze.
Gdybym miał podsumować Machinarium jednym słowem, bez wahania użyłbym stwierdzenia arcydzieło. Nie da się zaprzeczyć, że pomimo swojej krótkości, gra jest wielka. Jest piękna, ma ciekawą fabułę i genialną muzykę. Animacja to sama słodycz, a zagadki mile zaskakują i nie są uciążliwe. Wiem, że wielu z was może nie zgodzić się z moją opinią, ale ja z czystym sumieniem wystawiam grze najwyższą notę i irrelewantny znak jakości. Bo to jest właśnie przykład gry, jako czegoś więcej. Czegoś, co zaskakuje, wprawia w dobry nastrój i powala na kolana. Z niecierpliwością oczekuję drugiej części (o ile kiedykolwiek się pojawi na rynku). A Botanicula wciąż czeka…