Rok temu zasiadłem w tym samym miejscu co dzisiaj, by opowiedzieć wam początek mojej historii. Teraz nadeszła chwila na dalszą jej część, choć ledwie pamiętam co działo się poprzednim razem.
Wszystko przez to, że obudziłem się przywalony głazami w ciemnej komnacie. Pewnie sczezłbym tam, gdyby nie Więzień numer 7, który przyszedł mi na ratunek i zaproponował swe usługi całemu ruchowi oporu. Sytuacja była ciężka, nadchodził generał Harper ze swoją zmechanizowaną armią, więc nie było co wybrzydzać, każda pomoc się przyda. Chociaż coś mnie wtedy tknęło… ale co ja się będę w takie szczegóły wdawał, wiecie jak się sprawy potem miały.
Jestem legendą
Niemniej wrogowie nadciągali, więc trzeba było wziąć w garść flintę, miecze i walczyć z nimi z całych sił. Na szczęście szybko zacząłem się uczyć nowych ataków, które wraz ze wzrostem mojego doświadczenia mogłem coraz bardziej rozwijać. Wyobraźcie to sobie, nie dość, że wciąż poznawałem kolejne zdolności, to stare mogłem ulepszać, potęgując ich moc, a gdy trzeba było, poprawiając je dzięki furii. Tak, furia wyzwala we mnie nowe pokłady mocy i pozwala zwiększać siłę ataków lub inne ich aspekty. Szkoda tylko, że męczy to straszliwie i po trzykrotnym wzmocnieniu brak mi już kondycji na więcej. Wypadałoby jeszcze wspomnieć o czarach. Nawet nie wiem, kiedy zdążyłem pojąć to całe abrakadabra, ale jak powiedział mi pewien mag, zaklęć do nauczenia jest równie wiele co pozostałych zdolności.
Ogółem tyle tego, że ciężko to ogarnąć. Niby od przybytku głowa nie boli, ale na początku bardzo mi się mieszało co i kiedy użyć. Chciałem z furią zaatakować kulą ognia, a zamiast tego strzelałem ze strzelby, jednak z czasem pomyłki zdarzały się coraz rzadziej, najwyżej w naprawdę wielkich bitwach, gdy ciężko było się zorientować, kogo mam atakować. Zarówno potyczki te, jak i specjalne zadania od napotkanych osób ciągle wpływały na moje doświadczenie. Że co? Że już o tym mówiłem? A może i racja, ale chyba nie wspomniałem jeszcze, iż poza zdolnościami mogłem też hartować powoli mojego ducha i ciało, co poprawiało kondycję, celność, a nawet zdolności magiczne. Na szczęście zawsze mogłem wybrać, co jest dla mnie najważniejsze i wzmacniać tylko wybrane cechy. Każdy mój sukces powodował wzrost mej sławy. Im więcej się o mnie mówiło, tym większe pokłady motywacji się we mnie ujawniały, a jak wiadomo, ta potrafi czynić cuda. Dlatego chyba nikogo nie powinno dziwić, że dzięki niej potrafiłem wykrzesać nagły acz stały przyrost niektórych zdolności.
Ja, Katarina i ja
Oj rozgadałem się o sobie co niemiara. A widzicie, moi drodzy, tak się zdarzyło, że ruch oporu został ostatnimi czasy mocno przetrzebiony przez oddziały Harpera. W takim momencie zawsze potrzeba prawdziwego przywódcy, który poprowadzi ludzi do walki i natchnie ich do heroicznych czynów. Choć przyznać muszę, że zwykle wolę kroczyć własnymi ścieżkami, to nie mogłem w chwili kryzysu odmówić przyjęcia posady głównodowodzącego. Nie była to wielka robota z początku, wystarczyło porozmieszczać oddziały w odpowiednich miejscach, czasem poradzić rozstawienie działek czy podesłać wsparcie, ale tak naprawdę najbardziej pomagała moja obecność na polu bitwy i walka w pierwszych szeregach. Z upływem czasu nie miałem już czasu na takie zabawy, więc tylko wybierałem odpowiednich kapitanów i wysyłałem ich z grupami żołnierzy na misje.
Wypadało się jednak podjąć pewnych zadań, które, choć mogłem scedować na innych, to wolałem sam wykonać. Któż inny potrafiłby tak bronić naszej kryjówki przed kolejnymi hordami wrogów, co to szli potem trójkami do nieba, bo nie tylko własnym orężem ich kładłem, lecz także pułapkami czy też działami, co to potocznie wieżami są zwane. Gdzieś słyszałem, że podobne wyzwanie miał pewien pogromca Orków, ale chyba nie sprawił się tak dobrze jak ja, a na pewno nie bawił się równie wyśmienicie. Każdy bohater powinien spróbować takiej rozrywki, bo pasuje ona idealnie jako przerywnik od zwykłych przygód, chociaż i te zadziwić potrafiły mnie niepomiernie. Wspominałem już, że mogłem zrezygnować z pewnych zadań, lecz to nie wszystko, bo w trakcie mej wędrówki dane mi było poznać kilku ludzi i odmieńców, co to w gadkę się ze mną wdawali. W mojej gestii leżała decyzja, czy zechcę im pomóc, czy też nie, a ważyć ją trzeba było rozsądnie, bo od tego zależało ich podejście do mnie.
Jeśli o przygodach już mowa, to każdy heros wyrusza na nie wraz ze swym wiernym towarzyszem. Prawda to wszystkim znana jak świat długi i szeroki. Don Kichot miał Rosynanta, a Aleksander Wielki Bucefała… Au! Lady Katarino, nie wypada damie tak bić mężczyznę po głowie przy ludziach. I nie, wcale nie chciałem cię porównać do konia, tylko pokazać, jak bardzo mi na tobie zależy. Ech, widzicie, zawsze z nią tak jest, wygadana kobitka z niej, nie ma co. Nawet śmierć jej nie przeszkodziła, żeby nadal za mną podążać, jako ten upió… znaczy duszyczka kochana, tylko nie bij już, moja droga. Oj, jak się zeźli, to nie ma na nią mocnych. Spotkałem kiedyś pewnego Templariusza co z jakowymś Diabolo walczył, ale tamten się zachowywał jakby kij połknął, a Lady Katarina to charakterna dama i to nie tylko w mowie. Bywa, że bierze na siebie ciosy wszystkich wrogów, choć są momenty, gdy staje z tyłu i zamienia się w prawdziwego snajpera. Oczywiście wcześniej ustalamy nasze działania, aby nie wchodzić sobie w paradę. Do tego jej zdolności rosły na równi z moimi i to zarówno w kwestii nowych umiejętności, jak i poprawy kondycji.
Chciałbym móc powiedzieć, że z taką towarzyską i możliwościami wszystko układało mi się świetnie, ale niestety nie zawsze tak było. Czasami pół świata przesłaniały mi drzewa albo potwory zastygały w miejscu. Co gorsze na tabliczkach pojawiały się jakieś dziwne napisy, aż przytoczę tu jeden: Stahl.Quest.Text. Niby wiem, iż to niemożliwe, a jednak tak było. Zapytałem znajomego cyrulika, czy spotkał się już z czymś podobnym. Podrapał się po łysinie, zajrzał do kilku uczonych ksiąg i stwierdził co następuje: “Chorobę tę zowią bugi, choć też widzę tu, że można ją mylić z niedoróbkami”. Na moje pytanie, jak leczyć takie dziwy odpowiedział mi, że panaceum nie istnieje, pozostaje tylko wiara w moc (s)twórców i ich błogosławieństwo. Niewiele mi to pomogło, lecz na odchodnym dodał jeszcze, że nie jest to na szczęście choroba śmiertelna i jeśli chcę nadal walczyć z monstrami, to nic nie stoi na przeszkodzie. A wiedzcie moi mili, iż chciałem, bo łacno mi to szło i wciąż radość sprawiało jeno uważać musiałem, bym nie pomylił owych bugów z żartami zwykłymi, a tych podczas mej wędrówki nie brakowało.
Neverending story?
Radość zwycięstw nad potworami wszelakimi mógłbym porównać chyba tylko do pięknych widoków, co po drodze cieszyły me oczy. Świat zdawał się tak cudny, jakby go z obrazka wyjęto. Trawa falowała i nawet cudnie się przypalała, gdy wymsknęła mi się jakaś kula ognia. Właśnie, ogień, to dopiero piękny widok, nawet jeśli pochodził od ostrzału nieprzyjaciela. Zresztą co ja tam będę mówił o łonie natury, miasto okazało się równie urocze, chociaż nie zabrakło w nim ciemnych uliczek. I tylko mi żal ociupinkę, że nieważne ile razy odwiedzę dane miejsce, to zawsze wygląda ono tak samo. Smutek ten wynika z historii zasłyszanych w dalekich krajach, gdzie ponoć inni bohaterowie musieli podejmować walkę z czarnoksiężnikami, co odmieniali świat tak bardzo, że przy każdej wizycie był on zupełnie nie do poznania. Przydałoby się coś takiego, gdyż nie czuję teraz się spełniony.
Wybaczcie mi też moi mili, żem nie rzekł ni słowa o moich walkach z innymi herosami, lecz nie znalazłem nikogo godnego potyczkowania się ze mną, więc i nie ma zbytnio o czym się rozwodzić. Dobrze się stało, że chociaż po całej tej historii, com opisał ją wam powyżej, wciąż pojawiają się specjalne zlecenia i nie nudzę się jeszcze nazbyt, jednak nie wiem, co pocznę, gdy i one się skończą. Może przedzierzgnę się w kogoś innego i spróbuję odtworzyć mą podróż, udając technika lub wytrawnego fana, tak dla zabawy lub funu, jak to mówią ludzie z dalekich krain.
Zbliżając się ku końcowi mej opowieści chciałbym wam rzec, że cała ta przygoda byłaby niezapomnianym przeżyciem, aczkolwiek rysę na nim pozostawiają te dziwne zjawiska, co to mieszały mi w głowie. Na szczęście towarzystwo Lady Katariny nieraz potrafiło poprawić mi humor, choć nie przyznam jej przecież tego, bo jeszcze popadnie w zbyt wielki samozachwyt, więc uznajmy, że uśmiech mój wzbudzały wyłącznie jajka wielkanocne, co rozsypał jakiś królik. Nauczyłem się też wielu nowych umiejętności, może trochę nazbyt wielu, bo nadal potrafię pomylić pistolet z piorunem. I chyba żałuję tylko jednego. Czego, zapytacie? A tego, że chociaż bawiłem się świetnie pokonując hordy wrogów i powtórzyłbym tę przygodę nawet raz jeszcze z radością, to uczucie wtórności otaczającego świata sprawia, że chyba na tym bym poprzestał i zapadł w letarg aż do kolejnej wielkiej przygody, bo wierzcie mi, czekać nań warto.