Autorem niniejszej recenzji jest Insajd
Od razu przyznam się bez bicia, że na odświeżonego Isaaca czekałem jak siedmiolatek wyczekujący Bożego Narodzenia. Podglądałem sobie po trochu aktualizacje na blogu autora niczym dziecko otwierające kolejne okienka kalendarza adwentowego. Dla mnie premiera Rebirth to takie małe święto, bo Ofiarowanie Izaaka to jeden z najlepszych zabijaczy czasu z jakimi się spotkałem. Oczekiwania miałem więc ogromne, a hype, jaki mi się udzielał już od pojawienia się pierwszych informacji o planowanym remake’u wzrastał coraz bardziej wraz ze zbliżaniem się daty premiery. W zasadzie ciężko określić, dlaczego gra ta wciągnęła mnie aż tak mocno, bo przecież pierwszy Izaak nie był pozbawiony wad. Ba, miał ich całą masę, od denerwujących bugów po uciążliwego Flasha, ale i tak straciłem ponad sto godzin na rozgrywaniu kolejnych podejść, a nawet po uzbieraniu wszystkich osiągnięć zdarzało mi się wracać. Jak więc wypada szumnie zapowiadana wersja odświeżona na tle oryginału?
Pisząc poprzedni akapit, trochę zbyt pochopnie założyłem, że formułę The Binding of Isaac każdy zna i w pewnym stopniu kojarzy, o co w tym zamieszaniu chodzi. Jeśli jednak produkcja ta kogoś ominęła, to spieszę z wyjaśnieniem. Ofiarowanie Izaaka to zręcznościowa strzelanka, z mocno zaakcentowanymi elementami roguelike. Wcielając się w tytułowego bohatera, przyjdzie nam uciekać do piwnicy przed szaloną rodzicielką, a następnie przedzierać się przez kolejne poziomy, aż do upragnionego końca. Gra opierała się więc na krótkich, maksymalnie godzinnych podejściach, z których praktycznie każde wyglądało inaczej – losowane były plansze, przedmioty i przeciwnicy. Tytuł w takiej formie zyskał całkiem sporą popularność, dlatego po pewnym czasie jej autor postanowił zafundować nam znacznie poprawioną i rozszerzoną powtórkę z rozgrywki. I nareszcie, po ponad roku oczekiwania, Rebirth ujrzał światło dzienne.
Nowe szaty króla
Na początek kwestia grafiki, czyli element, który na długo przed premierą wniósł sporo zamieszania wśród fanów tytułu. Oryginalne The Binding of Isaac było bowiem tworzone w oparciu o technologię Flash, posiadało więc charakterystyczną dla tego silnika oprawę wizualną, a ta przypadła mi do gustu. Wyróżniała też nieco tę grę z tłumu popularnych indyków, bazujących na pikselarcie. Może to po prostu kwestia przyzwyczajenia, ale podobnie jak inni bracia internauci, dość krzywo patrzyłem na zmianę stylu graficznego. Cóż, teraz wiem, że były to obawy nieuzasadnione, bo nowa oprawa jest prześliczna. Wszelakie lokacje, po których przyjdzie nam biegać są niesamowicie bogate w szczegóły, a kolejne pokoje zaskakują efektami specjalnymi, takimi jak mgła, zaciemnienie czy różnorakie błyski i deformacje towarzyszące atakom. Wrażenia wizualne na medal. Dodany został co prawda tryb wygładzający otoczenie na flashową modłę, ale dedykowana szata graficzna przypadła mi do gustu znacznie bardziej. A co najważniejsze, podczas gry nie odnotowałem żadnych spadków w płynności. Niech żyje nowy silnik!
Podstawowe założenia niewiele się zmieniły – znowu biegamy po piwnicach, zupełnie tak samo jak w wersji podstawowej. Sporo jest tu jednak zmian małych i jeszcze mniejszych, które w sposób znaczący wpływają na przebieg rozgrywki. Ograniczono na przykład ilość serduszek, jakie może posiadać gracz, co zmusza do faktycznego omijania ataków wroga, a nie przekręcania licznika zdrowia poza ekran i prucia przed siebie niczym czołg. Również wiele przedmiotów doczekało się niezbędnego balansu. I chociaż wciąż istnieją te o wiele lepsze i te tragicznie złe, to liczba użytecznych znajdziek drastycznie wzrosła. Jednak Rebirth to nie tylko wersja poprawiona, ale też powiększona, dlatego poza wyczekiwanymi zmianami w rozgrywce dostajemy ogrom nowości. Możemy więc zbierać kolejne dziesiątki dodanych fantów, zabijać nieznanych do tej pory przeciwników i zwiedzać nowe pokoje specjalne. Dzięki temu zabawa w odkrywanie, która tak wielu przyciągnęła do bazowego Izaaka znowu ma miejsce, a zasada jeszcze jednego podejścia jak nigdy rywalizuje z obowiązkami codzienności. Zwyczajnie ciężko się oderwać.
Płaczący Indiana Jones
Wiele poprawek w rozgrywce ma zresztą ciekawy wpływ na zabawę w odkrywcę podziemi. Gdy przed premierą docierały do mnie informacje o remake’u, wydawało mi się, że gra stanie się sporo trudniejsza. Dodani przeciwnicy wydawali się ciężkimi skurczybykami, a naprawienie błędu z serduszkami poza ekranem zostawiało gracza z tym, co ma i niczym więcej. Jednak teraz, po kilkunastu godzinach i zwycięsko zakończonych podejściach zdałem sobie sprawę, że gra się jakoś… łatwiej. Być może to wynik tego, że na The Binding of Isaac zjadłem sobie zęby, a przejście na znacznie płynniejszy i sprawniejszy silnik zmniejsza ryzyko niesprawiedliwych obrażeń, które miały miejsce w pierwowzorze. Zabawa jednak zdaje się robić trudniejsza na późniejszych, odblokowywanych etapach, liczę więc na to, że tytuł w końcu postanowi dać mi konkretnie w kość. A jeśli zabawa zaczyna przypominać spacerek, to do wyboru jest także tryb hard. To bardzo dobra wiadomość, bo po opanowaniu zasad zabawy w bazowej wersji robiło się zbyt łatwo. Tutaj możemy sami utrudnić sobie rozgrywkę, dla własnej, masochistycznej przyjemności.
Liczba elementów dodanych w remake’u robi wrażenie, a szczególnie cieszy garść sekretów, jakie gracz odnajduje w trakcie zabawy. Dostajemy zatem kilka ukrytych pokoi, zawierających niespotykane dotąd znajdźki i mechaniki, a część już znanych pomieszczeń została przemodelowana, więc nieszablonowe myślenie i próby działań przeczących przyzwyczajeniom z wersji podstawowej mogą przynieść spore niespodzianki. Nieco inne podejście do zabawy oferuje z kolei tryb Boss Rush, na jaki trafimy będąc odpowiednio szybkimi w mrocznej wędrówce Izaaka. W tytule znalazło się także miejsce na nowe, ciekawe odniesienia do innych gier. Gęba sama mi się uśmiechała przy natrafianiu na elementy kojarzone z Super Mario Bros. czy The Legend of Zelda, a znajdą się też nawiązania do innych tytułów.
Everything is terrible!!!
The Binding of Isaac to jednak także, poza wciągającą rozgrywką, mroczna i okrutna opowieść o matce, która chce zabić swoje dziecko. W wirze kolejnych godzin, mijających na pokonywaniu następnych fal wrogów i zbieraniu przedmiotów, gracz szybko przyzwyczaja się do specyficznego świata przedstawionego, ale nie można zapominać o kontrowersyjnych odniesieniach do religii, przemocy w rodzinie, aborcji i wielu innych, dość specyficznych zagadnień. Część przeciwników i przedmiotów bezpośrednio odwołuje się do wydarzeń często będących tematem tabu, przedstawia deformacje ludzkiego ciała albo przedmioty wręcz obrzydliwe. Jest to co prawda skutecznie zamaskowane specyficzną grafiką, ale mimo wszystko trzeba mieć świadomość, że nie jest to produkcja dla każdego. Tym bardziej, że Rebirth jest zdecydowanie bardziej przerażający od swojego pierwowzoru. Duży udział ma tu klimatyczna oprawa wizualna, ale zdecydowanie najmocniej wpływa ścieżka dźwiękowa, składająca się z niepokojących utworów, na zmianę przygnębiająco spokojnych i przerażająco agresywnych. Te pełne są przytłaczających dźwięków, takich jak szepty, skrzypienie czy skrobanie, co daje świetny efekt końcowy. Trochę tylko szkoda kilku kawałków z oryginału, które tak mocno zapadły mi w pamięci.
Nie ma co ukrywać, że Rebirth zdecydowanie spełnił moje dość wysokie oczekiwania. To świetny remake i gra sama w sobie, przy której niewątpliwie spędzę masę czasu. Jeśli nigdy w Izaaka nie graliście, to ta odsłona jest świetną okazją, by przekonać się na własnej skórze, jak wciągające może być strzelanie łzami w dziwaczne potworki. O ile oczywiście nie odstrasza was specyficzny świat gry, bo przecież nie każdemu musi się on podobać. Fanom wersji podstawowej tego tytułu polecać nie muszę, bo ci pewnie dawno wpadli w wir rozgrywki i nieprędko się z niego wyrwą. Mnie natomiast nie pozostaje nic innego, tylko samemu znowu zanurzyć się w odmętach mrocznej piwnicy, odkrywając nowe tajemnice i pokonując kolejnych wrogów.