Po raz pierwszy spotkałam się z grą Beat Cop podczas zeszłorocznego WGW. Kilkanaście minut z gameplayem oraz krótka rozmowa z wystawcami zaczęła rodzić w mej głowie nadzieje na policyjną, bardziej dynamiczną wersją Papers, Please w polskim wydaniu. Nadeszła oczekiwana data premiery, a więc już najwyższy czas, by przekonać się, co ma nam do zaoferowania.
Dla tych, którzy jeszcze nie słyszeli o produkcji polskiego studia Pixel Crow, nadmienię, że Beat Cop to niezależna pikselowa przygodówka. Wcielamy się w postać oficera Jacka Kelly’ego, detektywa podejrzanego w sprawie zabójstwa senatora oraz kradzieży drogocennej biżuterii. Z tego też powodu został on zdegradowany, tym samym otrzymując pracę szeregowego krawężnika.
Zachowajcie czujność, bo już w pierwszym dniu zdążycie się przekonać, że ta praca to nie sielanka. Oprócz rutyny, sprowadzającej się do wyrobienia norm w wypisywaniu mandatów, będziemy musieli zmierzyć się z miejscowym gangiem, mafią, czy też bardziej przyziemnymi problemami lokalnej społeczności. Pierwsze dni pokazują, że nasze wynagrodzenie nie należy do zbyt satysfakcjonujących, a przełożeni tylko czekają, by obciąć nam dniówkę za nasze niedociągnięcia. Jest to dość istotna kwestia, ponieważ jeżeli nie będziemy na bieżąco spłacać swoich należności z tytułu alimentów, komisarz z przyjemnością nas wykopie. Sprawia to, iż każdą niemoralną propozycję warto przemyśleć dwukrotnie przed stanowczą odmową. Łapówki, przekupstwo czy przymykanie oka na kradzieże i dilerkę, łatwo zreperują nasz wątły budżet.
Czas w Beat Cop wprost ucieka przez palce. To od nas zależy, jak spożytkujemy naszą dniówkę, a jako że fabuła jest dość nieliniowa, wszystkie akcje mogą mieć wpływ na to, jak zakończy się nasza historia. Warto mieć na uwadze związki, jakie łączą nas z lokalnym gangiem czy mafią. Posiadanie dodatkowych wrogów może działać tylko na naszą niekorzyść. W tym wszystkim jest jeszcze kwestia odbudowania naszego splamionego honoru, którym nikt poza samym Kellym się zbytnio nie przejmuje.
Trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o oprawę graficzną, twórcy naprawdę postarali się, by wprowadzić nas w klimat nowojorskiej ulicy wyrwanej wprost z lat 80., dbając o detale. Co do ścieżki dźwiękowej, ciężko się tu rozwodzić. Menu Beat Copa uderza nas utworem, który od razu skojarzył mi się z piosenką Davida Hasselhoffa – True Survivor, stworzoną na potrzeby filmu Kung Fury. Niestety to by było na tyle, bo podczas rozgrywki dobiegają nas tylko odgłosy tętniącego życia miasta. Jak to bywa w tego typu produkcjach, sterujemy myszką, a głównych akcji dokonujemy poprzez kliknięcia. Po użyciu dwukliku, nasz bohater podbiegnie do wskazanego miejsca, ale niestety jego wydajność jest ograniczona. Możemy ją podreperować, jedząc coś wartościowego w ciągu dnia. Co zaskakujące, brak jakiegokolwiek przyjmowania posiłków nie odbierze nam całkowitej możliwości biegania, może ją tylko ograniczyć przez spadek kilku punktów wytrzymałości. Oczywiście możemy poruszać się również nie poganiając naszego protagonisty, jednakże w większości przypadków braknie nam czasu na załatwienie istotnych spraw.
Jednym z czynników powodującym znużenie podczas ogrywania Beat Cop, jest powtarzalność. Codziennie stykamy się z masą mandatów do wypisywania, które należałoby rzetelnie uzupełnić, po raz setny sprawdzając parkometr, opony czy lampy. Kolejnym aspektem są niedociągnięcia ze strony technicznej, choćby dotyczące występków lokalnej społeczności. Niejednokrotnie otrzymujemy informację ze wskazanym konkretnym miejscem oraz opisem ubioru sprawcy, które totalnie się nie zgadzają. Zamiast mężczyzny w niebieskiej bluzie, łapiemy osobę w białej żonobijce. Przeszukiwania samochodów mające formę mini łamigłówek, również mają swój mankament, gdyż zdarza się, iż są nierozwiązywalne już na starcie, z powodu złego ułożenia przedmiotów, co bywa frustrujące. Być może te błędy zostaną załatane w przyszłości.
To jak to właściwe jest z tym Beat Copem? Czy to godny następca, a może rywal, kultowego Papers, Please? Z przykrością muszę stwierdzić, że produkcja ekipy Pixel Crow nie jest ani jednym, ani drugim. Podczas rozgrywki gdzieniegdzie czuć inspiracje twórców produkcją Lucasa Pope’a, jednakże na tym koniec. Coś po drodze musiało pójść nie tak. Z jednej strony możecie przejść grę bez większych poczynań w wątku głównym, ale z drugiej, czy znajdzie się wiele osób, które będą miały na tyle chęci, by ogrywać kolejny raz tę pozycję dla innych zakończeń? Szczerze wątpię, gdyż z każdym dniem mocno daje się odczuć monotonia, tylko sporadycznie występują jakieś nowe wydarzenia. I tutaj również pojawia się kwestia dająca mi do myślenia, jak to w końcu jest z tymi możliwościami oferowanymi przez twórców? A no tak średnio, ponieważ z jednej strony możemy wybrać się na panienki, kupić prochy od podejrzanych typów, czy skusić się na współpracę przy okradaniu samochodów. Jednak z drugiej strony, większość wyborów w poszczególnych zadaniach zostaje nam narzucona. Choć przedstawiane są nam dwie opcje, tylko jedna doprowadza do rozwoju wydarzeń, druga jest stratą czasu. Brakuje tu czynnika, który sprawiłby, że wczulibyśmy się w postać Jacka Kelly’ego tak mocno, jak to było w przypadku tego słynnego pracownika przejścia granicznego w Arstotzka.
Beat Cop zachwyca dobrze dopracowaną, bardzo szczegółową oprawą pikselową, niestety zachwyty z czasem gasną, gdy zostajemy przytłoczeni nużącą codziennością naszego funkcjonariusza. Ta historia byłaby zdecydowanie bardziej interesująca, gdybyśmy faktycznie mogli brać w niej udział, zamiast nieustannie biegać z jednego końca ulicy, w drugi. Z przykrością stwierdzam, że Beat Cop, to jedna z tych gier, do których raczej się nie wraca.