Rozgrywkę w tej produkcji można opisać w dwóch słowach: Etrian Odyssey. A tak całkowicie poważnie, to Etrian był prawdopodobnie inspiracją dla jednego ważnego elementu występującym w Mary Skelter. Składają się na niego tytułowe Nightmares, które zostały wykonane na wzór Etrianowych FOE, ale są o wiele bardziej rozwiniętym konceptem i nie tylko stanowią przeszkód, dookoła których musimy manewrować, o czym później. Oprócz tych koszmarów, to sama eksploracja lokacji oraz system walki wygląda i zarówno działa podobnie jak we wcześniej wspomnianych Etrianach. Ogólnie wszystkie potyczki byłyby waszym typowym JRPGiem, gdzie postacie atakują po kolei, każemy im używać określonych umiejętności, dajemy im ekwipunek i wykupujemy określone zdolności. Wcześniej wspomniałem jednak, że Mary Skelter: Nightmares zaciekawiło mnie swoją rozgrywką, prawda? Tutaj właśnie wchodzi bardzo unikatowa mechanika, której nie ma w żadnej innej grze i dodaje całej walce dosyć ciekawy aspekt taktyczny.
Mianowicie chodzi o fakt, że główną mocą naszych bohaterów, którzy – w końcu to zdradzę – są dziewczynami, jest krew przeciwników. Każda pani ma swój własny pasek wskazujący na to ile różowej farby (dzięki, japońska cenzuro) ma na sobie postać. Jeśli zapełni się on, to bohaterka wkroczy w tzw. “Massacre Mode”, czyli stan, który sprawia, że dostępne są dla nas zupełnie nowe zdolności, a za ich używanie odnawiane są HP oraz SP danej dziewczyny. Brzmi prosto, prawda? Nie do końca. W zależności od tego, ile obrażeń nasza postać przyjęła, ma ona coraz większe szanse na wejście w zupełnie inny stan, zwany inaczej jako “Blood Skelter”, gdzie, fabularnie, osoba ta traci swoją świadomość i nieodwracalnie staje się wręcz mordercą, który atakuje zarówno potwory, jak i swoich “byłych” towarzyszy.
Z pomocą przychodzi nam Jack, czyli jedyna męska postać w naszej drużynie, którego krew jest specjalna i jej kontakt z ciałem jakiejkolwiek innej postaci sprawia, że zepsucie kompana zostaje całkowicie oczyszczone. Ma ona także umiejętność przywrócenia naszej bohaterki ze stanu Blood Skelter do normalności. Czyli, podsumowując, starcia z przeciwnikami w głównej mierze polegają na tym, by ich pokonać, zarówno balansując na stanie zepsucia postaci oraz ilości krwii w ciele bohatera, ponieważ, jak wiemy dzięki lekcjom biologii, nie jest ona nieskończona. Warto tutaj zaznaczyć, że nie da się “zużyć” całej krwi Jacka i doprowadzić go do anemii, czy też sprawić, żeby zginął. Oczyszczenie, czy odwrócenie Blood Skeltera po prostu ma większe szanse na wprowadzenie bohatera w oszołomienie, w zależności od tego ile mu zostało krwii w organiźmie. Jeżeli jednak uda nam się oszołomić bohatera i będzie musiał on poświęcić parę tur na dojście do siebie, a w międzyczasie którejś pani jednak będzie się chciało wymordować resztę drużyny, to mamy dwa wyjścia: wczytać poprzedni zapis, albo modlić się do RNG Jezusa. Your call.
Oprócz wcześniej wspomnianych możliwości, Jack może także poświęcić turę na skoncentrowanie się i odnowienie jakiejś części swoich zapasów farby albo bronić określonej przez gracza postaci z aktywniejszej części drużyny. A, no i tylko on może używać przedmiotów podczas walki, oprócz pewnej klasy postaci dostępnej dla reszty drużyny (której nie użyłem ani raz przez całe moje przejście). W grze istnieje także system zmiany klas bohaterek, pozwalający używać im coraz większej puli umiejętności, zachowując przy tym te z poprzedniej klasy. Oprócz tego w produkcji znajdziemy też ulepszanie ekwipunku i parę innych rzeczy, w które nie będę się zagłębiać, ponieważ nie jest to ważne dla tego tekstu, a czuję, że samo opowiadanie o rozgrywce już się trochę przeciąga. Ogólnie rzecz biorąc, byłem całkiem pod wrażeniem, gdy okazało się, że nie jest to typowy JRPG, w którym tylko mówimy naszej drużynie co ma robić i patrzymy jak giną przed nami hordy przeciwników.